Warto chyba przypomnieć chronologię zdarzeń w tej sprawie. W listopadzie 2012 roku w Stambule odbył się Kongres FEI. Pokłosiem tego spotkania było opublikowanie przez FEI komunikatu, który nałożył sankcje na osoby oficjalne FEI, zarejestrowanych zawodników oraz konie w FEI, w przypadku ich udziału w imprezach jeździeckich nie autoryzowanych przez FEI.

     O ile nie może dziwić próba oddziaływania ze strony FEI na międzynarodowym poziomie, o tyle sięganie niżej, w struktury narodowe swoich członków jest sporym kuriozum.
Nie wiedzieć czemu zgromadzeni w Stambule delegaci z narodowych federacji jeździeckich „klepnęli” stosowanie sankcji również na poziomie narodowym osób oficjalnych, zawodników i koni. To chyba oddzielny temat do rozmowy z naszym przedstawicielem podczas listopadowych wydarzeń.

     Niemniej jednak pod koniec ubiegłego roku postawa FEI została w Europie Zachodniej bardzo krytycznie oceniona, zyskując sobie przydomek „głupiej wojny” z organizatorami lokalnych imprez, na którą ruszyła FEI.

     Na naszym, polskim podwórku oprócz szeptów w tzw. „kuluarach” nic się działo. Zajęci kończącą się kadencją władz PZJ i wyborami żyliśmy w pewnej nieświadomości.
Aż do piątku 4 stycznia 2013 roku, kiedy to z inicjatywy Przewodniczącego Kolegium Sędziów PZJ na stronie internetowej ukazał się komunikat będący w zasadzie wiernym tłumaczeniem komunikatu FEI. Tak oto w oficjalny sposób pojawiło się pojęcie „zawodów autoryzowanych przez PZJ”.

     Udział w zawodach organizowanych w Polsce i nieautoryzowanych przez PZJ miał być obłożony karą półrocznego zakazu startów. Brakło jednak w komunikacie informacji jakie zawody są a jakie nie są autoryzowane przez PZJ.

     Zgodnie ze słowami Prezesa Zarządu PZJ, o czym informowaliśmy na naszej stronie internetowej, pierwsze lutowe zebranie tego ciała w dniu 2 lutego 2013 roku miało przynieść konkretnie wyjaśnienie tego problemu. Niestety tak się nie stało, o czym również poinformowaliśmy na naszej stronie. Zamiast rozwiązania sprawy padła obietnica, że w kolejnym terminie stosowna informacja zostanie opublikowana.

     Efektem tej deklaracji jest uchwała Zarządu PZJ z dnia 6 lutego 2013 roku, którą publikujemy jako plik do pobrania obok uzupełniającego ja załącznika.

     W ostatnim akapicie tej uchwały znalazła się definicja konkursów autoryzowanych przez PZJ. Zapis ten wygląda tak:

Konkursy umieszczone w kalendarzu PZJ/WZJ spełniające warunki określone w przepisach PZJ uznawane są za autoryzowane przez Polski Związek Jeździecki.

     Wygląda więc na to, że udało nam się dotrwać do szczęśliwego zakończenia tego poważnego problemu. Zawody Towarzyskie tak burzliwie rozwijające się od jakiegoś czasu zostały włączone w oficjalny nurt życia sportowego. Oczywiście nie obyło się od postawienia przed organizatorami i uczestnikami tych imprez pewnych warunków progowych, które determinują ich wpis do kalendarza. Ale to jest chyba „oczywista oczywistość”, której nikt rozsądny podważał nie będzie. 

     Wydaje się, że na „wzburzonych wodach” polskiego jeździectwa sportowego po burzy zapanował spokój i nic nie przeszkodzi by mogło ono pożeglować ku rozwojowi. Ja jednak na gładkiej wodzie dostrzegam przed dziobem jeździeckiego okrętu zmarszczki fal-pytań.
Czy konkursy autoryzowane tożsame są z zawodami autoryzowanymi? Bo w komunikacie z 02 stycznia 2013 roku mowa jest o zawodach autoryzowanych przez PZJ. Tymczasem w uchwale Zarządu PZJ z dnia 6 lutego 2013 roku mówi się o konkursach autoryzowanych. Wiem, że treść uchwały przed jej opublikowaniem była konsultowana przez prawnika. Nie wiem natomiast dlaczego wykazana przez mnie różnica umknęła jego i członków Zarządu PZJ uwadze.

     Kolejna sprawa, która mnie nurtuje to fakt, że komunikat FEI został ogłoszony w listopadzie 2012 roku. Komunikat PZJ na początku stycznia 2013 roku. Nie wiem jak należy traktować udział osób oficjalnych, zawodników i ich koni w imprezach (zawodach i konkursach) nieautoryzowanych, które odbyły się od listopada 2012 roku do dnia 7 lutego 2013 roku, tj. do dnia wejścia w życie uchwały Zarządu PZJ?

     Na koniec już jeszcze jedna myśl, której nie mogę odpędzić od siebie po przeczytaniu uchwały i jej załącznika, która powraca jak natrętna mucha: czy tak proste rozwiązanie musiało zająć tak dużo czasu? Nie wiem, czy mam się tylko cieszyć, że sprawa znalazła swój finał? Czy może jednocześnie martwić, że wydolność „systemu” w dalszym ciągu pozostawia wiele do życzenia?
A może to tylko moje wymysły wiecznego malkontenta?