Do tej pory o Horce wiedziałem tylko tyle, że to mała wieś leżąca na szlaku bojowym IIAWP dowodzonej przez gen. Świerczewskiego, i że to tam Wojska Polskie przeprawiały się przez Nysę Łużycką.
   Pomyślałem festyn jakich tysiące się u nas odbywa bo przecież czas dożynek, gminnych, powiatowych, sąsiednich gmin, zaraz zaczną się Hubertusy te myśliwskie i jeździeckie oraz  wiele  innych.

   Klamka zapadła i dobrze, że zdecydował ktoś inny za mnie, bo może znów bym miał coś ważniejszego, w ten być może ostatni tak ciepły i słoneczny dzień.
Zabrałem jednego ze swoich koni, pług koleśny poskładany na trzech składnicach złomu, z odkładnicą znalezioną w pokrzywach oraz sceptycznie nastawioną żonę do pomocy. Razem z grupą  kolegów stworzyliśmy reprezentacje Gminy Leśna złożoną z trzech zaprzęgów oraz grupki wiernych kibiców i w niedzielny poranek wyruszyliśmy w drogę.

   Co może mnie zadziwić zastanawiałem się po drodze, Niemcy jak Niemcy bogate i ładne odnowione ale te wschodnie landy przecież  prawie wymarłe.  Wioski choć odnowione, od czasu upadku muru Berlińskiego z pięknymi chodnikami, zadbanym każdym starym domem z nie porozwalanymi na ulicy koszami na śmieci, ale bez dzieci i młodzieży.

   Jakie moje było zdziwienie gdy na placu tuż za Kościołem zobaczyłem dziesiątki zaparkowanych aut. Plac ogrodzony  z postawionymi na czas trwania imprezy znakami kierunkowymi, wykoszony równy i czysty.

   Podczas rejestracji mojego konia kolejne miłe zdziwienie, rekompensata kosztów dojazdu 50 euro i talon do bufetu, pewnie od związku hodowców koni pomyślałem. Na parkingu około 30 koniowozów z czego 17 oraczy.
   Tak bo oprócz orki rozegrane były też skoki przez przeszkody, pokaz i konkurs koni pracujących w lesie. Ku uciesze najmłodszych można było zakosztować jazdy na ładnej czerwonej krowie o bryczkach i rydwanach nie wspominając.
Wszędzie Niemiecka dokładność, teren doskonale nagłośniony przez system chyba 8 kolumn pełno pasmowych, komunikaty słyszalne wszędzie, na polu, parkingu i przy kiełbaskach. Mini zoo dla dzieci a dla dorosłych piwo z Landskron  w czym? Nie nie drodzy Państwo. Nie w plastikowych kubkach tylko w prawdziwych kuflach!

   Dla mnie jako fanatyka starych maszyn rolniczych bardzo ciekawa okazała się parada starych traktorów, doskonale zachowanych, od różnych typów  Lanz Buuogów, poprzez Hanomagi na Fortschittach kończąc.
   Wisienka na torcie była jeszcze ciekawsza. Zakotwiczona i podłączona do spalinowego silnika za pomocą pasa transmisyjnego (takiego samego jaki Kargul znalazł w stodole ) mająca ponad 100 lat wąskomłotna cepowa młocarnia.
Sprawna maszyna szybko oddzielała ziarno i plewy ze snopów słomy podawanych do gardzieli widłami.

   Zanim przejdę do opisu orki, wspomnę o konkursie dla wozaków i zrywkarzy.
Ogrodzony parkur wyglądał jak cross do WKKW co najmniej klasy L.
Przeszkody, rów, slalom i cofanie na centymetry.
Na koniec dłużyce należało umieścić na wąskiej przyczepie bez kłonic tak aby nie spadła z drugiej strony.
Walka zawzięta ale nie taka jaką znam z lasu.
Bez krzyków, na doskonałym kontakcie z koniem w chomontach nie powiązanych drutem i bez łańcucha w pysku. Gracja, wdzięk i ogrom pracy jaką włożono w wyszkolenie koni, to po prostu było widać.
Zaraz  zaraz  a co z oraczami?

   Już na parkingu dostałem oczopląsu. Pługi w większości koleśne z ostrymi lemieszami każdy z przedpłużkiem i błyszczą odkładnica różnych kształtów. Zaprzęgi parokonne w eleganckich roboczych uprzężach. Koni całe „Mazowsze” od  kucyków szetlandzkich poprzez  Haflingery, niemieckie kuce wierzchowe i Koniki Polskie do ciężkich gorącokrwistych i potężnych kaltblutów razem 16 par i tylko ja zaprzęgiem w pojedynkę. Co jeszcze? Przy koniach jest dziadek, syn i wnuk. Myślę w duchu: „Oni to dbają o tradycje i mają się od kogo fachu nauczyć”.
W bezpośrednim sąsiedztwie rozpościerało się pole w ścierni, podzielone na 17 dziełek konkursowych oraz część przeznaczoną na przeszlifowanie pługa.
Tu kolejny miły akcent, gdy zmagam się z ustawieniem krzywo idącego pługa niemiecki zawodnik podchodzi i swoimi radami pomaga mi go ustawić.
Jeszcze tylko prezentacja zawodników przed licznie przybyłą  publiką. Przywitanie gości z Polski i w pole.
   Do zaorania działka o powierzchni 4 arów o regularnym prostokątnym kształcie, równa dla wszystkich. Taka sama dla kuców i wielkich ardenów i dla mnie orającego jedynką też.
   Co do samego orania, należy na 1/3 poletka rozorać dwie skiby po czym następuje mierzenie, następnie tą 1/3 zaorać w skład a pozostałą część rozorać.
Podana została głębokość orki na 18 cm zachowując dwucentymetrową tolerancję (co daje 16-20 cm). Co jakiś czas sędzia sprawdzał linijką czy jest ona zachowana.
   Oprócz tego brano pod uwagę prostolinijność, przykrycie resztek roślinnych i pokruszenie skiby.
   Tego czego naszym oraczom zabrakło, to współpracy z koniem. Niemieckie konie chodziły na centymetry. Mogę się założyć, że oraczom uplasowanym w czołówce jak by na polu  położył kilka monet i kazał je oborać to by to zrobili nie tknąwszy żadnej.
   Ostatecznie ekipa z Polski zamykała stawkę. Ja zająłem 16. miejsce, Edek z Grzegorzem miejsce 15., a Bogdan z Panem Władkiem 17. lokatę.
Reasumując moje wywody klasa sama w sobie, kultura pracy z koniem jakiej tylko zazdrościć, niemiecka precyzja i zdolności przekazywane z dziada na dzieci.
Jeszcze rozdanie nagród i nie o wartość tych że wcale chodziło, bo cały festyn to przede wszystkim Dobra Zabawa .
Do zgarnięcia były ekologiczne ziemniaki, razowy chleb i po worku pszenicy.

   Kończąc zastanawiam się tylko dlaczego polscy oracze przyjeżdżający do Złotego Potoku swój udział w zawodach uzależniają od nagrody głównej, jednocześnie nie reprezentując tak wysokiego poziomu jaki podziwialiśmy u naszych zachodnich sąsiadów.
   Przez lata Klub Jeździecki „Jedenastka Izerska” rozdał kilka koni i nowiutkich uprzęży a zawodnikom jakby nie zależało na przekazywaniu swojego kunsztu potomnym.
Dlaczego brakuje koni na Wystawie Ślązaków w Lubomierzu, skoro utrzymywane są w co 10. zagrodzie?
Czy nie umiemy się bawić?  Może to przez zachłanność ?

Czy w Niemczech jest łatwiej?
A może Polak pokaże, że potrafi – nie tylko narzekać.

Marcin Igielski i Inga Sobucka

P.S.
Dołączając się do refleksji Marcina chciała bym podziękować Bogdanowi Zwolińskiemu, którego chęć podjęcia nowych wyzwań zmotywowała nas do zmontowania „LEŚNIAŃSKIEJ” ekipy i wyjazd do Horki.
Pozwolę sobie również przedstawić Państwu jej skład:
Marcin i Katarzyna Igielscy orzący koniem HIACYNT;
Bogdan Zwoliński i Władysław Pelc orzący parą DRUZENTA i DRASZKA;
Grzegorz Chyłek i Edward Sinkowski orzący  parą DYMISJA i NAWIGACJA.
Oraz grupa wiernych kibiców: Asia, Hania, Dorota, Inga, Tato Bogdana i Rafał.
Wróciliśmy bogatsi o nowe doświadczenia, które z pewnością wykorzystamy w naszych kolejnych przedsięwzięciach.
Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w tym wyjeździe, a Rafałowi Furmanowi za pomoc w zorganizowaniu transportu.

Inga Sobucka
Klub Jeździecki „Jedenastka Izerska”