Z pewnością warto zapoznać się z tym niezwykle ciekawym i życiowym spojrzeniem na temat obowiązującego w PZJ systemu szkolenia.

Co Pan sądzi o samej idei wprowadzenie systemu odznak jeździeckich, które obowiązują od 1 stycznia 2004 roku?
Myślę, że to autentyczna potrzeba zrodziła tę ideę. Opracował ją co prawda jeden człowiek, ale to ówczesna sytuacja wymusiła jej powstanie. Z pewnością usystematyzował on w pewien sposób szkolenie jeździeckie. Po 9 latach jej obowiązywania, z niewielkimi korektami, widać jednak, że jedna rzecz to idea, a druga to codzienne życie. A ono pokazało, że niestety sposób działania systemu odznak nie spowodował jakiegoś przełomowego wzrostu poziomu wyszkolenia startujących zawodników z jednej strony, z drugiej zaś postawił , myślę, że zbyt wygórowaną zaporę do pokonania dla szerokiego dopływu ludzi do sportu jeździeckiego pisanego niekoniecznie przez to największe z „S”.

 

Czy mógłby Pan rozwinąć bardziej ten wątek?
Już wyjaśniam o co mi chodzi. Sport jeździecki ma bardzo szerokie spectrum. Niezależnie od samej dyscypliny jeździeckiej, możemy podzielić go na ten pisany przez małe „s” i ten pisany przez duże „S”.  Ten pierwszy to sport amatorski, w którym jego uczestnicy powinni bawić się jeździectwem. Powoli poznawać jego tajniki. Myślę, że to powinna być bardziej zabawa i rozrywka a nie takie zbyt poważne, czy może zaryzykuję nawet stwierdzenie, że zbyt nadęte traktowanie jazdy konnej. Żeby przyszły mistrz mógł się nim stać, to najpierw musi połknąć bakcyle jeździectwa. Duży, poważny sport to przecież tylko wierzchołek piramidy. O jej wysokości decyduje podstawa. Im bardziej szeroka, tym bardziej pozwala dźwignąć w górę wierzchołek. Niby to prosta, trywialna prawda. Niby to wszyscy wiedzą. A jednak mam wrażenie, że postępujemy nie bardzo w zgodzie z tą wiedzą. W moim odczuciu najważniejszą dla polskiego sportu jeździeckiego jest zabawa amatorów. Rekreacja w której powinno uczestniczy jak najwięcej ludzi to absolutna podstawa. To z tej grupy wyłaniać się będą ci, którzy będą próbowali szukać swojej drogi w dowolnej dyscyplinie jeździeckiej. Część pewnie po tych próbach przekona się, że świat rywalizacji to nie ich klimaty. Odejdą do turystyki, do jazd typowo rekreacyjnych, a część może nawet odejdzie od koni. To jest ich prawo wyboru, które musimy uszanować. Inni pozostaną na tym wstępnym etapie a jeszcze inni zaczną rozwijać się w uprawianiu najbardziej pasującej im  dyscypliny. Po 9 latach doświadczeń uważam, że stawianie na wstępnym etapie bariery w postaci Brązowej Odznaki Jeździeckiej PZJ jest błędem. Uważam, że odznaka ta zupełnie niepotrzebnie odcina nasz sport od niezbędnej do osiągania wysokiego poziomu podstawy. System zamiast zachęcać do uczestnictwa i potem ewentualnego podnoszenia swojego poziomu wyraźnie zniechęca. To wymaga zmiany. Musimy zachęcać, jak powiedziałem na wstępie, wszystkich chcących bawić w sport pisany przez małe  „s”.

 

Jeśli dobrze rozumiem, to Pana zdaniem system odznak zamiast zachęcać do uprawiania jeździectwa hamuje jego rozwój?
Tak, dokładnie to chciałem powiedzieć. Proszę spojrzeć co przyniosło samo życie. Odpowiedzią na tą niepotrzebna barierę stało się stworzenie systemu zawodów towarzyskich. To przecież dobitnie pokazuje, że ludzie chcą posmakować rywalizacji sportowej, pobawić się nią. Gdyby nie było bariery Brązowej Odznaki Jeździeckiej PZJ nikt z uczestników tych zawodów nie szukałby takiej furtki i uczestniczył w normalnych, regionalnych zawodach. To na nich powinny być najniższe konkursy, w których mogliby się pobawić w sport jeździecki. Zostawmy amatorom takie postrzeganie sportu jeździeckiego. Poważne traktowanie to powinna być domena zawodowców. Czasem mam wrażenie, że udało nam się całkowicie poplątać te dwie postawy. Musimy w końcu zrozumieć, że ktoś, kto chce wystartować w niskich konkursach 1 czy 2 razy w roku nie będzie stawał z tego powodu przed komisja egzaminacyjną. Nie będzie się narażał na ten cały stres związany z egzaminem. Przecież taki człowiek jeszcze nie wie czy chce być sportowcem. Na razie chce się bawić. Nie powinno się tej chęci w nim zabijać. Zabijać ciekawości i chęci sprawdzenia. Nie wolno zapomnieć o tym, że ci ludzie, którzy chcą bawić w sport amatorski to są potencjalni gracze na rynku przemysłu końskiego. Oni kupują konie i wszystko co jest z nimi i jazdą konną związane. To oni mogą chcąc się dalej rozwijać szukać w tym dążeniu wsparcia szkoleniowego. To oni w końcu mogą stać się sponsorami  wielu imprez jeździeckich. To oni też mogą zasiadać na trybunach zawodów czy szukać w tv kanału z relacją z zawodów. Tymczasem nasze realia są takie, że człowiek powiedzmy 30 – 40 letni, o stabilnej sytuacji materialnej i chcący pobawić się w konkursie o wysokości przeszkód 1 metr musi stanąć przed komisją w grupie nastoletnich dzieci. On tego nie zrobi. Z kilku powodów, wśród których względy ambicjonalne są niebagatelne. Pół biedy kiedy skrzyknie kilku sobie podobnych i zorganizuje sobie zawody towarzyskie zostając jednak przy koniach. Ale równie dobrze może dojść do wniosku, że tenis czy golf są równie piękne. Ja znam to z autopsji, nie opowiadam zasłyszanych historyjek. A proszę spojrzeć na sytuację w zorganizowanym przez pana Szymona Taranta cyklu HPP. Amatorzy i sponsorzy jeździectwa autentycznie chcieli się w nim bawić. W moim więc odczuciu sens wprowadzenia Brązowej Oznaki Jeździeckiej PZJ byłby powiedzmy od poziomu udziału w konkursach klasy P.

 

To dosyć radykalne, żeby nie powiedzieć, że rewolucyjne stwierdzenie. Przecież egzamin licencyjny na licencję III odbywa się na wysokości konkursów klasy L1.
Tak dokładnie o to mi chodzi. Proszę spojrzeć jaki zawiły układ mamy w tej chwili. Najpierw by w ogóle wystartować trzeba zdać na Brązową Odznakę. Potem w egzaminie na podstawową licencję III zdać w konkursie licencyjnym w klasie L1. By jednak móc skorzystać z uprawnień wynikających z faktu posiadania tej licencje trzeba zdać egzamin na Srebrną Odznakę. Ileż tu barier i przeszkód dla kogoś, kto chce się tylko bawić w mały sport. Dlatego uważam, że proponowane uproszenie w postaci takiego schematu: do klasy L1 każdy może startować i próbować swoich sił w konkursie licencyjnym. Po jego zdaniu udział w konkursach klasy P i N wymagał będzie posiadania Brązowej Odznaki.  Po zaliczeniu licencji II udział w konkursach klas wyższych wymagał będzie uzyskania Srebrnej Odznaki. Chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie  dzisiaj obowiązującego systemu odznak. Otóż ustawienie bariery na tak niskim poziomie powoduje, że egzaminatorzy nie mogą z całą surowością egzekwować umiejętności i wiedzy zawartych w wymaganiach na Brązową Odznakę. Proszę mi wierzyć, wiem co mówię. Gdyby to rozbili rygorystycznie (a z pewnością tak się zdarzało) to odepchnęlibyśmy od jeździectwa wszystkich chętnych. Na podstawie mojej pracy w wielu komisjach egzaminacyjnych na odznaki stwierdzam, że zakres wymaganej wiedzy i ilość pytań na Brązową Odznakę jest zbyt obszerny. Najczęstszą formą takiego egzaminu jest losowanie pytań przez zdającego. Niektóre z tych przeznaczonych dla zdających na Brązową Odznakę są byt trudne, niektóre całkiem niepotrzebne. Chyba próbujemy wymagać na wstępie zbyt szerokiej wiedzy. Na tym podstawowym poziomie ludzie chcący bawić się w jeździectwo powinni poznawać je przed wszystkim z praktycznego punktu widzenia.  Muszą wiedzieć jak maja się zachować by było to bezpieczne. Muszą potrafić przygotować sobie konia do jazdy. Z takiego zakresu powinni zdawać egzamin. Zbytnie rozbudowanie materiału prowadzi do tego, że ludzie wykują na pamięć odpowiedzi na 150 pytań, wyklepią je podczas egzaminu ale nie będą tak naprawdę wiedzieć o czym mówią. Zasada WZZ (wykuj, zdaj, zapomnij) nie może, a w każdym razie nie powinna, obowiązywać w jeździectwie. Podobnie ma się sprawa z egzaminami praktycznymi. Egzamin z ujeżdżenia nie może być konkursem ujeżdżenia. Tymczasem są takie miejsca, gdzie zdający na Brązową czy Srebrną Odznakę wypożyczają na egzamin konia ujeżdżeniowego, chodzącego wysokie konkursy po to tylko by zdać egzamin. Podobnie bywa ze skokami. Czy faktycznie o to chodzi w tym systemie?

 

We wspomnianej przez Pana sytuacji nie ma się co dziwić, że obiegowa opinia o systemie odznak mówi, że to tylko kolejna forma ściągania pieniędzy.
To nie do końca tak jest. Oczywiście system powoduje, że ośrodki organizujące egzaminy na odznaki w jakiś sposób zarabiają na tym. Zarabiają członkowie komisji egzaminacyjnych i w końcu sam PZJ. Trudno jednak negować te sprawy. Przecież ktoś w organizację egzaminów wkłada swoją pracę, ktoś inny go przeprowadza. Jeszcze ktoś inny organizuje kursy przygotowawcze do egzaminów. Tak właśnie działa rynek i przemysł jeździecki. I nie w tym nic nagannego. Nagannym byłby fakt jeśli egzaminator celowo „oblewał” by zdających żeby zmusić ich do kolejnego podejścia czy nawet wykupienia u siebie konsultacji czy treningów. Rozumiem, że negatywne opinie formułują osoby, którym zaliczenie egzaminu nie do końca się udało. To w pewien sposób naturalne. Być może gdzieś doszło do zbyt dosłownego zastosowania wachlarza wymagań na Brązową Odznakę. Tu znowu powrócę do mojej myśli wyrażonej na wstępie naszej rozmowy: pierwsza bariera czyniona na wstępnym etapie jest błędem. Bo czegóż można dzisiaj oczekiwać od nieobjeżdżonego kandydata do Brązowej Odznaki? Jeśli nałożymy na jego brak doświadczenia i objeżdżenia stres związany z samym egzaminem, to czegóż możemy od niego oczekiwać? Nienagannej techniki skoku i idealnej jazdy na czworoboku egzaminacyjnym?  Przecież tak naprawdę to oni nie są przygotowani do jazdy na parkurze. Przecież Brązowa Odznaka jest dopiero przepustką, wstępem na te parkury. Czy nie wydaje się Panu, że to trochę nielogiczne? Tu właśnie potrzeba trochę wyczucia i wczucia się w egzaminowanego. Zgadzam się, że to nie zawsze musi wychodzić. Stad może  te frustracje, które w części doskonale rozumiem.

 

Widzę, że Pana rewolucyjne dla mnie podejście do systemu Odznak Jeździeckich PZJ po pierwsze zakłada otwarcie się PZJ na szerokie rzesze miłośników jazdy konnej , a po drugie w zupełnie nowatorski sposób traktuje temat zawodów czy też konkursów towarzyskich.
Zgadza się. Jak najbardziej chciałbym szerokiego otworzenia się PZJ na każdego, kto tylko ma do czynienia z końmi. Powtórzę raz jeszcze, że chciałbym umożliwić amatorom uprawianie jeździectwa i uprawiania przez nich małego sportu. Chciałbym, żeby na tym amatorskim  poziomie wiązał się on z zabawą, przyjemnością i relaksem. Przecież właśnie tego ludzie szukają w koniach i jeździectwie. Nikt, dosłownie nikt, ani PZJ ani ktokolwiek inny nie powinien im tej zabawy odbierać. Po prostu pozwólmy ludziom by sami przekonali się, czy uprawianie dużego sportu jest tym czego naprawdę chcą. Samo jeździectwo ma tak szerokie spektrum, że pomieści każdego z nas. Nie ma potrzeby wypychanie poza nawias nikogo, komu w sercu galopuje koń. Co do zawodów towarzyskich, to jak mówiłem one powstały w odpowiedzi na nikomu niepotrzebne bariery stawiane na starcie. Gdy te bariery znikną, zniknie również problem zawodów towarzyskich.

 

Jakie są szanse by Pana nowatorskie spojrzenie na system odznak zostało wprowadzone w życie?
To wszystko co powiedziałem wynika po pierwsze z mojego osobistego doświadczenia jako człowieka zaangażowanego w jeździectwo. Człowieka parającego się pracą z końmi i ludźmi na co dzień. W końcu człowieka, który ma za sobą sporo egzaminów na odznaki jako przewodniczący Wojewódzkiej Komisji Egzaminacyjnej. Myślę, że to wystarczające powody by zabierać głos w tej sprawie. Poza tym rozmawiam z wieloma praktykami, którzy podzielają ten punkt widzenia. Ponadto problem ten został już ponad rok temu przedstawiony Zarządowi PZJ przez ówczesnego Przewodniczącego Komisji Skoków  i obecnego Managera tej dyscypliny. Niestety wówczas Zarząd PZJ nie zaakceptował proponowanych zmian. Mam jednak nadzieję, że dzisiaj jest dobry czas i klimat na zmiany. Zmiany, które służą rozwoju jeździectwa.

 

Czy na koniec mogę prosić o przedstawienie się?
Oczywiście. Nie wstydzę się ani mojego nazwiska, ani swoich poglądów. Nazywam się Rinaldo Kiecoń.

 

Dziękuję bardzo za rozmowę.
A ja dziękuję za możliwość publicznego wyrażenia swoich poglądów.