Dzisiaj jeździec ten jest już normalnym członkiem zespołu w stajni państwa Michalaków. Ponieważ jest to w dalszym ciągu postać nieznana w swojej ojczyźnie, zgodnie z obietnicą przybliżamy jego sylwetkę w krótkim wywiadzie jakiego udzielił redakcji Świata Koni:

Czy możesz przybliżyć naszym czytelnikom swoją sylwetkę? Wiadomość o tym, że pojawiłeś się w ubiegłym roku w Łodzi, w stajni państwa Michalaków, była sporym zaskoczeniem dla tak zwanego środowiska.
To może na początek powiem, że nazywam się Sebastian Bąk. Urodziłem się 18 lipca 1985 roku w Ostrowie Wielkopolskim.

Skąd w Twoim życiu wzięły się konie? Czy to wynik jakiś rodzinnych tradycji?
Konie u mnie to zupełny przypadek. Nikt w mojej rodzinie nie jeździł wcześniej konno. Ojciec kolegi jeździł rekreacyjnie na spacery do lasu. Przez zupełny przypadek znalazłem się w końskim siodle i spodobało mi się to na tyle, że namówiłem mojego tatę, żebyśmy razem spróbowali. Miałem wtedy jakieś 14-15 lat. Spodobało nam się i kolejny rok jeździliśmy konno turystycznie w Hucie koło Odolanowa. Może nawet było to trochę dłużej. W każdym razie razem z tatą, raz w tygodniu w niedzielę podróżowaliśmy sobie na koniach i było to bardzo fajne. Tata zawsze był bardzo aktywny. Trenował karate, kick-boxing i boks. Cały czas biega. Mama, choć sama nie uczestniczyła, bo nie mogła, w tych jazdach bardzo nas popierała. Po pewnym czasie przeniosłem się do stajni Lecha Studniewskiego w Gutowie. Powody? Nie mają chyba dzisiaj większego znaczenia. Miałem wtedy jakieś 16-17 lat. Tam poznałem osobę, która tak naprawdę jest wielką częścią mojej kariery jeźdźca, czyli pana Przemysława Starkowskiego. Był on moim pierwszym trenerem, który otworzył dla mnie świat sportów jeździeckich. Współpracowałem z nim nawet po wyjeździe z Polski. Moje początki sportowej jazdy w Polsce to udział w zawodach w konkurencji wkkw i w skokach do 130 cm. Wyżej zacząłem startować już na zachodzie.

Kiedy, gdzie i dlaczego wobec tego wyjechałeś?
Z Polski wyjechałem do Irlandii jako 20-latek w 2005 roku. Zanim to jednak nastąpiło miałem krótka przerwę w jeździe konnej. W pewnym momencie, jak to młody chłopak miałem inny pomysł na życie. Jednak mój trener Przemysław Starkowski jak też i mój tata naprowadzili mnie na właściwe tory i wróciłem do koni. Szczerze mówiąc dzisiaj jestem im za to bardzo wdzięczny. Stajnia w Irlandii, do której trafiłem, to była typowa stajnia handlowa. Dla takiego jeźdźca jakim wtedy byłem to spore wyzwanie z jednej strony, a z drugiej wspaniała okazja do nauki. Miałem do jazdy bardzo dużą ilość koni. Co ważne były to konie bardzo zróżnicowane jeśli chodzi o ich poziom przygotowania. Były więc konie klasy GP jak i te, które trzeba było uczyć podstaw. Dzięki tej różnorodności i z pewnością również i ilości mogłem zrobić spore postępy. Spędziłem w tej stajni jakieś 14 miesięcy. Mogę spokojnie dzisiaj powiedzieć, że były to intensywne miesiące. Zyskałem doświadczenie i bardzo dobre obskakanie. Kolejnym miejscem gdzie pracowałem w Irlandii była stajnia sportowa. Była to całkiem nowa stajnia, gdzie kupowano bardzo dobre niemieckie konie sportowe. Wykorzystując umiejętności i doświadczenie zdobyte w pierwszej stajni zacząłem starty w zawodach. Już wtedy tylko w skokach. Po trochę więcej niż rok trwającej pracy wystartowałem po raz pierwszy w Mistrzostwach Irlandii. Co prawda nie miałem jeszcze wtedy konia na takie konkursy, ale wcześniej w 2010 roku w championatach zająłem na nim trzecie miejsce w kategorii koni siedmioletnich. Rok wcześniej byłem w tych championatach trzeci, w kategorii koni czteroletnich.

Jakie w tym czasie osiągnąłeś sukcesy?
W Irlandii wiadomo, że największymi zawodami jest turniej rozgrywany w Dublinie. Pięć gwiazdek, wielkie nazwiska i wielki prestiż. Dla 7- i 8-letnich koni zarejestrowanych w Irlandii są organizowane cztery turnieje, na których można się zakwalifikować do tych zawodów. Pierwsze pięć koni w tych zawodach zyskuje prawo startu w pięciogwiazdkowych CSIO w Dublinie, w specjalnej klasie koni 7- i 8-letnich. To taka runda młodych koni na dużych, międzynarodowych zawodach. Startując w jednej z kwalifikacji na dobrym, westfalskim ogierze Tinarana's Inspector wygrałem ten turniej. Dla siedmiolatków pierwsza runda to był konkurs 135 cm. Druga to był konkurs 140 cm a finał to 145 cm. Ośmiolatki jechały ten sam parkur ale wszystkie konkursy o dziurkę wyżej. Startując w turnieju rozgrywanym w Cavan Equestrian Center wygraliśmy go, choć czas przejazdu mieliśmy nie najlepszy. To z pewnością był sukces. W tych kategoriach odbieram swój późniejszy udział w zawodach rozgrywanych w Dublinie. To był 2010 rok. Choć w Dublinie już nie wygrałem, to jednak swój występ oceniam jako całkiem udany. Mieliśmy obaj dobre przejazdy, które wstydu nam nie przyniosły. Ja w każdym razie jestem z nich zadowolony. Właściciel ogiera również. W tym samym roku, w kilku startach, w konkursach GP podczas międzynarodowych zawodów udało nam się dobrze wypaść. Dzięki temu właściciel dobrze go sprzedał. W ubiegłym roku Tinarana's Inspector startował pod brazylijskim zawodnikiem Andre Coutinho Mendonca Nagata.  

Wygląda więc na to, że rok 2010 miałeś całkiem niezły. Co działo się dalej?
Tak, bez wątpienia to był dobry dla mnie rok. Jednak w 2011 roku stajnia, w której jeździłem i startowałem zaczęła trochę podupadać. Kryzys ogólnoświatowy w Irlandii odcisnął swoje piętno w bardzo poważny sposób. Zacząłem się więc rozglądać za jakąś alternatywą dla mnie. Znalazłem małą stajnię w Holandii. Mieści się ona w Kapellebrug, jakieś pół godziny jazdy od Antwerpii i prowadzą ją hodowcy, bracia Conny i Harold Beule. Nie było tam żadnego jeźdźca pokazującego i promującego konie. Te konie, dobre konie, były zupełnie surowe, nie przechodziły parkurów, trzeba było włożyć w nie sporo pracy. Pojawiłem się tam pod koniec stycznia 2011 roku i pod koniec kwietnia miałem w międzynarodowych zawodach w Lumen 3 wierzchowce. Zaczęła się normalna praca, czyli przygotowanie koni hodowców i właścicieli stajni do udziału w międzynarodowych zawodach. W stawce było sporo młodych koni, którym trzeba było poświęcić wiele uwagi i staranności. Była też grupa starszych koni, na których mogłem startować w dwugwiazdkowych zawodach, w konkursach do 150 cm. W tej stajni pracowałem jakieś dwa i pół roku. Pod koniec czerwca ubiegłego roku zakończyliśmy współpracę i wróciłem do Polski.

Pod jaką flaga startowałeś przez te wszystkie lata pobytu na obczyźnie? I dlaczego Twoja holenderska przygoda się skończyła?
Cały czas startowałem jako Polak i figurowałem na listach startowych i wynikach z polską przynależnością. A powód? No cóż. Osiem lat za granicą to jednak jest kawałek czasu. Czułem już potrzebę powrotu do Polski. Po prostu tęskniłem do kraju.

Pewnie do polskich, wspaniałych i niepowtarzalnych dziewczyn?
Jak najbardziej. Do wspaniałych polskich dziewczyn głównie! Ale bardziej poważnie mówiąc, życie na obczyźnie nie jest wcale usłane przysłowiowymi różami. Jak to mówią, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Nie mogę narzekać na złe traktowanie przez moich pracodawców. To nie o to chodzi. Jednak po tych ośmiu latach czułem potrzebę bycia w Polsce. Codziennej rozmowy w moim ojczystym języku. Trudno naprawdę to wszystko nazwać, określić. W każdym razie po niecałych trzech miesiącach od mojego powrotu do Polski, czyli od końca września ubiegłego roku znalazłem się w Łodzi, w stajni państwa Anny i Darka Michalaków.

Jak odbierasz swoje nowe miejsce pracy z perspektywy Twoich irlandzkich i holenderskich doświadczeń?
Jestem bardzo zadowolony. Stajnia jest na wysokim europejskim poziomie pod względem opieki nad końmi, treningu i przygotowania do realizacji sportowych zadań. Budynek jest bardzo funkcjonalny. Pomyślany tak żeby łatwo i szybko się pracowało. Współpracujemy z panem Olgierdem Kuleszyńskim, który przyjeżdża tu na treningi. Właściciele, państwo Michalakowie dają całych siebie żeby sprawy toczyły się w dobrym kierunku. Jest dobrze.

Kiedy będzie można zobaczyć Cię na listach startowych i na jakich zawodach?
Całkiem niedługo. Jako pierwszy start planujemy się pokazać w lutym tego roku podczas halowych zawodów jakie będą rozgrywane w Jaszkowie. Później wiadomo, jak najwyżej.

Gdzie się kończą Twoje ambicje?
Gdzie się kończą? Pozwolę sobie odpowiedzieć pytaniem: a one mogą się kończyć? (śmiech) Jak się jedno kończy, to zaczyna się drugie. Tak jest zawsze w sporcie. Osiągasz jeden cel i dążysz do kolejnego. Osiągasz jeden sukces i pracujesz nad kolejnymi, stawiając sobie poprzeczkę wyżej i wyżej. Tak ja pojmuję istotę sportu. To droga bez końca.

A jaki jest najbliższy sukces na który czekasz i nad jakim w tej chwili pracujesz?
Nie chciałbym się specjalnie udzielać w tym temacie. Już tłumaczę dlaczego. Otóż uważam, że sukces znacznie lepiej pokazać niż o nim mówić. Zwłaszcza przed  startem. Dlatego mogę teraz powiedzieć tylko to, że pracujemy i wierzę w to, że będzie dobrze. A myślę, że lepszą i tak naprawdę jedyną właściwą odpowiedzią na to pytanie będą wyniki z zawodów gdzie wystartujemy.

Życzę zatem sukcesów na miarę ambicji i oczekiwań oraz przysłowiowego połamania drągów oraz do zobaczenia na zawodach.
W zasadzie nie powinienem dziękować wobec tego. (śmiech) Dziękuje jednak za rozmowę. Mam nadzieję, że dzięki osiąganym wynikom uda mi się zrealizować moje i właścicieli stajni marzenia. Nauczyłem się, że dzięki wytężonej pracy można je dogonić. Mogę obiecać na pewno to, że ambicji i wytrwałości mi nie zabraknie.