Choć jazda konna i samo posiadanie koni przede wszystkim niosą z sobą wiele radości, to potrafią być również źródłem trosk. Jeździectwo to bowiem sport wyjątkowy i zupełnie inny od pozostałych. Z jednej strony bowiem jego podstawą jest relacja pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem, nierzadko bardzo bliska i najeżona problemami. Z drugiej – tak jazda konna jak i nawet sama obsługa tych zwierząt wiążą się z dużym ryzykiem doznania uszczerbku na zdrowiu, gdyż jeździectwo jest sportem wysoce narażonym na różnego rodzaju kontuzje. Nic więc dziwnego, że obok pięknych wspomnień, nie brakuje i takich, które najchętniej wymazalibyśmy z pamięci.

 


Aneta konie kochała od zawsze. W końcu pojawiła się okazja do tego, by wsiąść w siodło i rozpocząć naukę jazdy. Nie miała jakichś wielkich, sportowych ambicji – chciała po prostu być blisko tych zwierząt, a jedną z form tej bliskości miały być właśnie wspólne spacery na grzbiecie wierzchowca. Arkadiusz w życiu Anety pojawił się niespodziewanie. Ani nie jeździł wcześniej konno, ani też nie miał z końmi nic do czynienia. Zwierzęta te jednak pasjonowały go od zawsze i ucieszył się, że jego dziewczyna jeździ konno. Wkrótce sam również dał się porwać w wir świata koni i z wielkim zamiłowaniem zaczął uprawiać jeździectwo. Okazało się, że jego talent przejawiał się nie tylko w siodle, ale również w samym podejściu do koni. Jazda konna stała się więc odtąd wielką wspólną pasją Anety i Arkadiusza. Para wkrótce się pobrała, a w ich życiu pojawił się własny koń. Zwierzę miało za sobą sporo ciężkich doświadczeń i do człowieka podchodziło z dużą nieufnością. Ogromne zaangażowanie nowych właścicieli poskutkowało jednak i zaowocowało olbrzymią zmianą na plus konia, który odtąd stał się rodzinnym wierzchowcem. Arkadiusz z chęcią dosiadał również innych koni. Pewnego dnia jednak podczas jazdy na nieswoim wierzchowcu wydarzył się wypadek w wyniku którego koń stanął dęba i wywrócił się na plecy wraz z jeźdźcem. Skutkiem tego były liczne złamania, które unieruchomiły chorego na wiele miesięcy w łóżku. Aneta podjęła się opieki nad mężem i kiedy tylko lekarze wyrazili na to zgodę, przetransportowała go do domu. Z uwagi na fakt, że mężczyzna nie mógł wcale się podnosić z łóżka i niemożliwe było nawet znaczne zmienianie pozycji jego ciała, konieczna była całodobowa opieka nad nim, którą sprawowała jego żona. Kobieta zmuszona była nawet zmienić miejsce i charakter pracy, aby mogła się ona każdego dnia zajmować swoim mężem. Mężczyzna zupełnie nie chodził i na wiele miesięcy został przykuty do łóżka, wymagając we wszystkich aspektach pomocy. Arkadiusz po feralnym upadku z konia i wyleczeniu kontuzji, tak szybko jak to tylko było możliwe wrócił w siodło. Aneta jednak przestała jeździć konno wcale. Najpierw wynikało to z braku czasu, gdyż opieka nad mężem była niezwykle absorbująca. Później jednak, gdy mężczyzna już wyzdrowiał, Aneta w dalszym ciągu unikała samej jazdy konnej, chociaż z chęcią wykonywała przy koniu zabiegi pielęgnacyjne i pracowała z nim z ziemi. Zapytana kiedyś przez przyjaciółkę koniarę o to dlaczego całkowicie zrezygnowała z jazdy konnej, odpowiedziała, że widząc całkowite unieruchomienie i przykucie do łóżka swojego męża, sama zaczęła się bać jazdy. Obawiała się, że spadnie i że skutki tego upadku skutecznie przykują ją na dłuższy czas do łóżka. Nie chciała sprawiać problemu swojemu mężowi, wiedziała poza tym, że nie może on sobie pozwolić ze względów zawodowych na rezygnację z obowiązków tak jak to wcześniej uczyniła dla męża Aneta. Co więcej, musiała ona pracować z zachowaniem pełnej mobilności, po to by zaspokoić finansowe potrzeby rodziny, gdyż praca zarobkowa Arkadiusza pokrywała zaledwie niecałą połowę koniecznych wydatków. Obawa przed daleko sięgającymi konsekwencjami ewentualnego upadku była na tyle duża, że kobieta całkowicie zrezygnowała z jazdy konnej.

 

Upadek z konia

 


Nie spada z konia tylko ten kto na nim nie jeździ. PRAWDA!


Ten nie spada z konia kto na nim nie jeździ. Bez wątpienia takie zdarzenia są wpisane w specyfikę tej formy aktywności jaką jest jeździectwo i to bez względu na to, czy uprawiamy je w wersji sportowej czy rekreacyjnej. Tak naprawdę nigdy nie mamy pewności czy grzbiet konia opuścimy z własnej woli czy będzie to dla nas niespodzianka. Na szczęście zdecydowana większość upadków kończy się dobrze. Zwykle jedynymi śladami po przymusowym opuszczeniu końskiego grzbietu są zgrzytający piasek między zębami oraz kilka siniaków. Są i tacy jeźdźcy, którzy nie zamkną miesiąca bez jednego czy nawet kilku upadków z konia. I nie jest to wcale zależne wyłącznie od umiejętności jeździeckich, ale również od szeregu innych okoliczności zależnych od konia i tego gdzie i w jaki sposób przebiega jazda. Paradoksalnie często regularnie spadają z koni właśnie wytrawni jeźdźcy, gdyż podejmują oni wyższe ryzyko przy dosiadaniu trudniejszych i mniej obliczalnych wierzchowców czy po prostu uprawiając bardziej ryzykowną dyscyplinę. Upadki z koni, poza chwilą troski o zdrowie i życie upadającego, zwykle kończą się szerokimi uśmiechami tak na twarzach obserwatorów, jak i samych spadających, którzy zwyczajowo, w zależności od wieku, muszą się odpowiednio wykupić marchewką dla koni lub napojem przeznaczonym do wspólnej konsumpcji z resztą koniarzy danej stajni. Takie upadki zwykle pozostawiają więc w pamięci głównie zabawne skojarzenia. Zdarza się jednak i tak, że nawet te z pozoru niegroźne upadki niosą z sobą poważne, a bywa że i tragiczne konsekwencje. Część osób radzi sobie z nimi psychicznie doskonale i tylko czeka, by po dojściu do siebie wrócić w siodło, u części jednak zostawia to na tyle negatywne skojarzenia, że w przyszłości utrudniają one dalszą jazdę konną. Dla niektórych już nawet sam upadek, nawet, jeśli nie wiąże się z przykrymi następstwami, sprawia, że przestają oni czuć się pewnie na końskim grzbiecie i albo znacznie ograniczają swoją aktywność jeździecką, albo rezygnują z niej zupełnie. Co w związku z tym wpływa na nasz odbiór upadku z konia?

 


Upadek z konia może za sobą pociągać również poważne skutki ekonomiczne. PRAWDA!


 


Czasem w ręce zostają wodze. Tylko wodze. Przy odrobinie szczęścia z konnej przejażdżki udaje się wrócić na własnych nogach.

 

Przede wszystkim na to jak postrzegamy rozstanie się z końskim grzbietem wpływ mają wiek i dotychczasowe doświadczenia, a także sytuacja życiowa. Bez wątpienia dziecko czy nastolatek ma znacznie mniejszą świadomość konsekwencji z jakimi wiąże się taka sytuacja. Gdy jednak zaczynamy postrzegać ewentualną czasową lub, co gorsze, stałą niezdolność do pracy, przez pryzmat niemożności zarobienia pieniędzy na utrzymanie swoje i rodziny, czy też posiadanych zwierząt (utrzymanie konia nie należy przecież do najtańszych), perspektywa ulega zmianie. Może się bowiem okazać, że taki upadek utrudni, a wręcz uniemożliwi zarobkowanie, co może okazać się tragiczne w skutkach. Problem pojawia się szczególnie wtedy, gdy rodzaj wykonywanej pracy wymaga pełnej sprawności, a forma zatrudnienia nie przewiduje chorobowego, a jeśli już jest możliwość jego pobierania, to nie starcza ono na pokrycie comiesięcznych wydatków. Upadek z konia może się również z powodu czasowej niepełnosprawności może również uniemożliwić osobie poszkodowanej opiekę jaką zmuszona jest ona stale sprawować nad innymi członkami rodziny, na przykład dziećmi, czy nawet zwierzętami. Co więcej, osoba, która doznała obrażeń w wyniku upadku z konia, może niekiedy sama wymagać opieki, z której zapewnieniem może być problem.

 


Konne wycieczki na spokojnych koniach są świetnym punktem wyjścia do rozpoczęcia jeździeckiej drogi. FAŁSZ!


 

Znaczna ilość upadków, które pozostawiły w pamięci jeźdźca ślad utrudniający późniejszą jazdę konną poprzez strach, który albo zmniejsza pewność siebie w siodle, albo wręcz nie pozwala dosiąść wierzchowca, zdarzyła się w bardzo wczesnym etapie nauki jazdy. Oprócz zdarzeń czysto losowych, którym nikt nie jest winien, niestety pewna część tego typu upadków wynika z nieodpowiedzialności osób prowadzących jazdę. Szczególnie niebezpieczne pod tym względem są konne przejażdżki lub nawet rajdy organizowane dla osób, które albo nigdy wcześniej nie siedziały w siodle, albo ich doświadczenie w tej materii jest znikome. Organizatorzy takich atrakcji tłumaczą, że konie są tak spokojne i świetnie przygotowane, że jeździec nie musi wcale trzymać się w siodle, ani posiadać umiejętności powodowania koniem. Nic bardziej błędnego. Pomijając już kwestię bardzo niskiego komfortu pracy takich koni, należy sobie zdać sprawę z faktu, że koń, nawet ten najspokojniejszy, będąc zwierzęciem uciekającym może w każdej chwili się spłoszyć i ruszyć wyższym chodem, uskoczyć czy bryknąć. Zwłaszcza, że jeśli jeden koń tak uczyni, to reszta z dużym prawdopodobieństwem pójdzie w jego ślady. Ryzyko, że ktoś komu brak umiejętności i doświadczenia jeździeckiego, spadnie jest wysokie. Dlatego jedna z podstawowych zasad wyszkolenia jeździeckiego mówi, że w teren może pojechać jedynie osoba sprawnie poruszająca się na koniu w trzech chodach podstawowych – stępie, kłusie i galopie.

 


Rozpoczynanie swojej jeździeckiej drogi od wyjazdu w teren lub na rajd nie jest dobrym pomysłem i może zakończyć się trudnym do pokonania urazem nie tylko fizycznym, ale również psychicznym. Zanim wybierzemy się konno poza ujeżdżalnię powinniśmy sprawnie powodować koniem i poruszać się w trzech chodach podstawowych.

 

 

Jak rozwiązać problem?

Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę z tego, że za każdym razem, gdy wsiadamy na konia, musimy również zgodzić się z ewentualnością upadku. Dopóki nie pogodzimy się z tym, nigdy nie poczujemy się na końskim grzbiecie swobodnie i pewnie. Nie zmienia to jednak faktu, że powinniśmy w miarę możliwości starać się zmniejszyć ryzyko ewentualnego upadku i jego konsekwencji, a także zabezpieczyć się na wypadek sytuacji, gdy doznamy czasowego lub trwałego uszczerbku na zdrowiu. Bezwzględnie należy przeliczyć swoje siły na zamiary, to znaczy uczciwie przyznać się przed sobą czy nasze umiejętności oraz aktualny stan zdrowia i szeroko rozumiana kondycja pozwalają nam dosiąść danego konia w określonych okolicznościach, nie generując podwyższonego ryzyka upadku. Wsiadanie na konie, do jazdy na których nasze umiejętności jeździeckie nie wystarczają, nie jest czynem bohaterskim i powodem do dumy lecz przejawem lekkomyślności i braku wyobraźni. Co więcej nie ryzykujemy tylko swoim zdrowiem i życiem, ale również zdrowiem i życiem konia. Nawet jeśli do wypadku nie dojdzie, to komfort pracy konia pod niewprawnym jeźdźcem jest bardzo niski i może zaowocować zarówno kontuzjami fizycznymi, jak i negatywnym stosunkiem psychicznym jeźdźca i jazdy konnej w ogóle. Gdy natomiast jeździmy na koniach trudnych, co zdarza się przede wszystkim osobom zawodowo pracującym z tymi zwierzętami, minimalizujmy nie tylko ryzyko, że do upadku dojdzie, ale również amortyzujmy jego negatywne skutki. Z takimi końmi, tudzież na takich koniach, rozpoczynajmy racę w sprzyjających warunkach, stopniowo zwiększając wymagania względem wierzchowca. Dbajmy o to, by podłoże było bezpieczne nie tylko w kontekście jego kontaktu z kończynami konia, ale również kontaktu naszego ciała z nim, gdy rozstaniemy się nieoczekiwanie z siodłem. Pamiętajmy również o ochronie szczególnie narażonych na urazy części ciała. Nie wsiadajmy więc na konia bez kasku, rozważmy również zakładanie kamizelki ochronnej. Z uwagi na fakt, że jak już wspomniano, upadki z koni są wliczone w uprawianie jeździectwa, warto zastanowić się nad wykupieniem stosownej polisy ubezpieczeniowej, która będzie zabezpieczeniem nie tylko finansowania ewentualnego leczenie, ale również zapewni środki, gdy nie będziemy w stanie zarabiać pieniędzy. Te wszystkie wymienione działania nie dadzą nam gwarancji, że nie spadniemy, ale z pewnością zminimalizują ryzyko związane z upadkiem, a więc pozwolą nam do tego podejść z większym spokojem, nie generując kolejnych stresów. Cenną umiejętnością jakiej uczą się osoby uprawiające sztuki walki, a jaka bez wątpienia przyda się również jeźdźcom, jest technika upadania. Choć sam upadek zwykle trwa ledwie moment, to wbrew pozorom, mamy w trakcie lotu trochę czasu na to, by odpowiednio ułożyć ciało i w kontakcie z ziemią nie doznać cięższych obrażeń.

 

A co, gdy upadek się jednak przydarzy? Czy stara jeździecka zasada mówiąca o tym, że po upadku trzeba jak najszybciej wsiąść z powrotem na konia jest słuszna? Wydaje się, że tak, pod warunkiem jednak, że jeździec nie został poważnie kontuzjowany. Zakończenie jazdy w siodle, nawet gdy po drodze zdarzył się upadek, to najlepsza metoda budowania pozytywnych skojarzeń w głowie i pewności siebie. Pamiętajmy jednak, że niczego nie można robić za wszelką cenę. Jeśli mamy choćby tylko podejrzenie, że osoba która spadła mogła doznać urazu poważniejszego niż zwykły siniak czy otarcie, nie ryzykujmy w żadnym razie pogorszenia jego stanu zdrowia przez to, że wsiądzie on od razu w siodło.

 

Powrót na koński grzbiet po upadku nie zawsze jest łatwy. I nie za każdym razem jest to związane z poważnymi urazami w następstwie takiego zdarzenia. Upadek, nawet ten niegroźny, może bowiem sam w sobie być dla niektórych osób doświadczeniem traumatycznym. Koń jest zwierzęciem dużym, a moment spadania z niego zwykle ma charakter bardzo dynamiczny. To powoduje u niektórych osób uraz psychiczny, bywa że bardzo trudny do przezwyciężenia. Tymczasem tak jazda konna jak i samo obcowanie z koniem wymaga pewności siebie, w czym bez wątpienia taki lęk przed ponownym upadkiem nie pomaga. Nie można w tej materii niczego robić na siłę. Lepiej dać sobie trochę czasu i krok po kroku pracować nad odbudowaniem dobrego samopoczucia w siodle. Nie oznacza to w żadnym razie tego, by odwlekać chwilę wejścia na koński grzbiet, ale by czynić to z rozwagą i nie stawiać przed sobą od razu zbyt dużych wymagań. To da nam komfort i pozwoli uniknąć kolejnych nieprzyjemnych doświadczeń, procentując w końcu wzrostem pewności siebie.

 


Spacer z koniem na piechotę może być świetnym sposobem na odbudowywanie zaufania w relacji z koniem, co podniesie później pewność siebie w siodle. (fot. Sebastian Jasiński)

 

 

Śmierć konia

Pożegnanie ze zwierzęciem, z którym zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że stał się nieodłącznym elementem naszego życia, nigdy nie należy do łatwych. Momenty pożegnań są tym cięższe im większym uczucie zdążyliśmy obdarzyć naszego czworonożnego kompana. Ten trudny moment przychodzi do nas czasem zupełnie nieoczekiwanie, gdy na przykład jest to wypadek czy nieoczekiwana, gwałtowna choroba, a czasem spodziewamy się go walcząc od długiego czasu z ciężkim schorzeniem. Bywa też i tak, że jesteśmy zmuszeni przyspieszyć tę chwilę podejmując trudną decyzję o eutanazji, by skrócić zwierzęciu cierpienia. Zawsze jednak czas jaki los wybrał na odejście naszego ukochanego zwierzęcia nie jest właściwy.

 


Poczucie niemocy udzielenia pomocy nierzadko potęguje bolesne emocje związane ze śmiercią konia. PRAWDA!


 


Obdarzając konia uczuciem, musimy pogodzić się z faktem, że kiedyś pogalopuje on na wiecznie zielone łąki. (fot. Sebastian Jasiński)

 

Śmierć tak konia jak i innego bliskiego sercu czworonoga zawsze stanowi jedno z najcięższych doświadczeń dla właściciela i innych osób związanych emocjonalnie z odchodzącą istotą. Czasem ból jest tak wielki, że zamykamy się na posiadanie następnych zwierząt w przyszłości. Oprócz samego faktu śmierci ukochanego stworzenia, do całości naszego cierpienia dodatkowo dokładają się jeszcze inne czynniki. Koń jest zwierzęciem dużym, jego mobilność, zwłaszcza, gdy przydarzy się choroba lub wypadek, bywa mocno ograniczona. Nie tylko przetransportowanie konia do kliniki staje się w takich sytuacjach niekiedy wyzwaniem, ale nawet jawi się takowym już sama zmiana pozycji zwierzęcia. W sytuacji, gdy fachowa pomoc lekarska jest potrzebna natychmiast i każda minuta jest cenna, a lekarz weterynarii jest w danej chwili nieosiągalny, poczucie bezradności we właścicielu dodatkowo jeszcze potęguje i tak bardzo przykre emocje. Niestety w zdecydowanej większości miejsc w Polsce hipiatra jest osobą trudno osiągalną, na której przyjazd zwykle trzeba poczekać sporo czasu. A to w przypadku kolkującego lub dławiącego się konia czy zwierzęcia z ciężką kontuzją może kosztować wręcz jego życie. Im później podjęte leczenie, tym zwykle szanse na wyleczenie maleją. Okazuje się wtedy, że choć staramy się z całych sił pomóc zwierzęciu, choć jesteśmy gotowi ponieść koszty związane z leczeniem i wiemy, że istnieją możliwości pomocy, ale niestety zmuszeni jesteśmy na nie czekać, w zasadzie nic nie możemy zrobić. Niestety w dalszym ciągu bowiem ilość lekarzy weterynarii leczących konie jest zbyt mała, by w każdym przypadku zapewnić szybkie dotarcie do pacjenta. Nie ułatwia tego również fakt, że często już samo przebycie drogi od jednego chorego konia do drugiego zabiera sporo cennego czasu. Kolejnym czynnikiem, który potęguje ból i smutek osoby, która straciła konia, są ograniczone możliwości leczenia. Choć w Polsce przybywa dobrze wyposażonych klinik hipiatrycznych, w których pracują fachowcy, w dalszym ciągu pozostają takie regiony, gdzie tych klinik brakuje, a dotarcie do którejś z nich wiąże się z koniecznością przebycia dalekiej drogi. Niekiedy droga ta i w ogóle organizacja odpowiedniego transportu, przekreślają ze względów czasowych możliwości konia na przeżycie. Jest to niezwykle przykre uczucie, gdy ma się świadomość, że istnieją możliwości leczenia, że życie można uratować, ale że z powodów logistycznych niestety koniowi pomóc się nie da. Goryczy bólu w sytuacji śmierci ukochanego zwierzęcia dolewają również ograniczenia finansowe. Czasem bowiem nawet dotarcie z koniem do kliniki hipiatrycznej w dostatecznie krótkim czasie jest wykonalne, czasem wiemy, że to nie jest koniec możliwości współczesnej medycyny weterynaryjnej, ale i tak przez brak pieniędzy nie jesteśmy w stanie koniowi pomóc. Bezsilność, żal i wyrzuty jakie często w takich chwilach właściciel kieruje sam do siebie, są ogromne i utrudniają jeszcze pogodzenie się z odejściem konia. Nie ułatwiają przetrwania tych ciężkich chwil komentarze, że jeśli kogoś nie stać na leczenie konia, nie powinien konia posiadać wcale. Ważne jest to, że jesteśmy w stanie zwierzęciu zapewnić dobre warunki bytowania i podstawową pomoc weterynaryjną, gdy przydarzy się choroba. Nie każdego właściciela musi być stać na wykonanie drogiej operacji. Pamiętajmy, że realia materialne potrafią się również diametralnie zmienić w relatywnie szybkim czasie. Kogoś dziś może być stać na najdroższą klinikę hipiatryczną dla swojego konia, a za chwilę może mieć problemy ze znalezieniem środków na codzienne utrzymanie zwierzęcia. Ważne jest to, że robimy wszystko co możemy na miarę swoich możliwości. Gdy spojrzymy na klientów klinik weterynaryjnych – zarówno tych zgłaszających się z końmi jak i tych z innymi czworonogami, okazuje się, że nierzadko bardziej zdeterminowane co do leczenia swojego zwierzęcia są osoby mniej zamożne, aniżeli te, którym środków finansowych nie brakuje.

 


Udzielenie koniowi pierwszej pomocy zanim przyjedzie lekarz weterynarii, na przykład w przypadku zranień, to cenna umiejętność, która niekiedy może uratować zwierzęciu nie tylko zdrowie, ale nawet życie. (fot. Sebastian Jasiński)

 


Każdy koń w podobny sposób przeżywa cierpienie. FAŁSZ!


 

Szczególnie trudnym momentem w odejściu ukochanego zwierzęcia jest podjęcie decyzji o eutanazji. Często więc z nią zwlekamy, wiemy bowiem, że z tej drogi już konia nie zawrócimy. Aby ułatwić sobie zarówno samą decyzję jak i późniejsze pogodzenie się z nią, warto uzmysłowić sobie, że my – ludzie inaczej postrzegamy życie niż zwierzęta. Dla nas każdy miesiąc, tydzień, a nawet dzień znaczy bardzo wiele. Możemy bowiem wtedy pożegnać się z bliskimi, odwiedzić po raz ostatni ważne dla nas miejsca, zabezpieczyć na przyszłość bliskie nam osoby spisując testament czy porządkując inne niezałatwione jeszcze sprawy. My – ludzie rozumiemy co się z nami dzieje, staramy się pojąć sens cierpienia jakie nas dotyka. Zwierzę bardziej niż my żyje chwilą obecną, żyje tu i teraz. Nie znamy co prawda ich myśli, ale wiemy, że kierują się one instynktem bardziej aniżeli ludzie. W warunkach naturalnych brak sprawności oznacza dla zwierząt uciekających rychłą śmierć w zębach drapieżnika, a dla drapieżnika – zwykle śmierć głodową. W warunkach udomowionych życie nie kończy się w taki sposób, za miarę dalszej zasadności jego trwania powinniśmy przyjąć komfort jaki odczuwa zwierzę. Tak długo więc jak widzimy, że zachowuje ono chęć do życia i nie zdradza oznak przedłużającego się cierpienia bez szans na jego zakończenie poprzez wyzdrowienie, dalsze podtrzymywanie życia ma sens. Różne zwierzęta to samo schorzenie będą znosiły psychicznie w różny sposób. Jest to zależne od wielu czynników takich jak temperament, osobowość, charakter czy dotychczasowe doświadczenia. Poczucie komfortu lub permanentnego dyskomfortu może objawiać się u każdego konia w inny sposób. Dlatego tak ważna jest znajomość zachowań danego zwierzęcia, jego reakcji na to z czym aktualnie się mierzy. To opiekun, który styka się z nim na co dzień potrafi najlepiej odczytać sygnały jakie ono wysyła. Utrzymywanie za wszelką cenę przy życiu koni, które nie mają szans na wyzdrowienia, a ich egzystencja oznacza tylko i wyłącznie dojmujące cierpienie, które nie ma szans na uśmierzenie, jest działaniem w którym właściciel kieruje się tylko swoim dobrem, a nie dobrem zwierzęcia. To człowiek bowiem dzięki temu będzie w stanie odwlec od siebie choć trochę w czasie moment trudnego i bolesnego pożegnania. Koń w tym czasie natomiast znosił będzie cierpienie bez szans na jego zakończenie. Cierpienie, którego nie będzie w stanie sobie wytłumaczyć i zrozumieć jego sensu. Zawsze walczmy o zdrowie i życie do końca. Ale potrafmy rozpoznać gdzie ten koniec leży. Pomóc w jego poznaniu ma nam wiedza i doświadczenie lekarzy weterynarii zajmujących się lub konsultujących dany przypadek i nasze czułe, pełne zrozumienia dla żyjącej istoty oko i serce.

 

Jak rozwiązać problem?

A gdy już odchodzi koń, który jest nam bliski w sposób wyjątkowy, niekiedy nie mogąc sobie poradzić z ogromnym żalem i bólem, świadomie rezygnujemy z posiadania kolejnego konia. Tłumaczymy to tym, że żaden inny tego jednego jedynego nam nie zastąpi, że następny będzie nam przypominał tego ukochanego, którego już z nami nie ma, że żaden mu nie dorówna. Wycofujemy się nieraz nieco na ubocze koniarskiego świata, w którym przez wiele lat żyliśmy. Czasem nawet zupełnie rezygnujemy z uprawiania jeździectwa. Wycofujemy się po to, by tak bardzo nie bolało. Nie decydujemy się na kolejnego konia, by znowu nie cierpieć, gdy nadejdzie chwila jego choroby czy w końcu śmierci. Niestety postępując w ten sposób niejednokrotnie sami krzywdzimy siebie jeszcze bardziej. W dalszym ciągu bowiem zwierzęta te pozostają nam niezwykle bliskie, świadomie się jednak od nich odcinamy, często tak bardzo wbrew sobie. Z czasem do smutku dołącza wręcz również frustracja, która skutecznie zatruwa nam życie. Warto więc spojrzeć na całą sytuację nieco inaczej. Nie zamykać się na kolejne zwierzę, bo jest ono zupełnie nowym rozdziałem i wcale nie ma zastąpić nam tego, który był nam tak bliski. Czerpmy ze swoich dotychczasowych doświadczeń, traktujmy je jak lekcje udzielone nam przez konia, który odszedł, by z kolejnym zwierzęciem zbudować wspaniałą więź, która w sposób niezwykły wzbogaci nasze życie. Zamknijmy pewien rozdział, już na zawsze przechowując go w pamięci i wracając do niego z ciepłem w sercu i radością, a otwórzmy się na nowy, który będzie inny, ale wcale nie oznacza, że gorszy. To czy nowego konia naznaczymy żalem za tym, który odszedł zależy tylko i wyłącznie od nas. Pamiętajmy, że ceną za obdarzenie żyjącej istoty uczuciem, zawsze jest konieczność pogodzenia się z tym, że kiedyś nadejdzie dzień pożegnania.

 


Trudnych chwil pełnych ciężkich do zniesienia emocji, które rzutują później na przyszłość, sporo jest w szeroko rozumianym jeździectwie. W artykule poruszono te, które dla większości koniarzy mogą okazać się szczególnie trudne. Przed upadkiem z konia i jego konsekwencjami, nierzadko bardzo poważnymi, najlepiej jest się zabezpieczyć. Przed nieuchronną śmiercią ukochanego zwierzęcia zabezpieczyć się już jednak nie da. W jednym i drugim przypadku kluczową rolę w poradzeniu sobie z trudną sytuacją odgrywa przede wszystkim świadomość i odpowiedzialność.