Dynamicznemu rozwojowi jeździectwa po 1990 roku od początku towarzyszyło przekonanie, że dosiad ze skróconymi strzemionami jest poza uprawiającymi ujeżdżenie właściwy dla wszystkich jeźdźców, przy czym powoływano się na wzory wyniesione z drugiej kongresówki (PRL) oraz na przedwojenną polską szkołę jazdy.

   W latach 1945-1990 jeździectwo było sportem niszowym, stąd kadra szkoleniowa wywodząca się z PRL-u, w czasach którego, w jeździectwie wyczynowym odnoszono spektakularne sukcesy nie znała innych wzorów jak wyczynowe. Na przełomie XX i XXI gdy zaczął rozwijać się ruch rekonstrukcyjny, bazujący na tradycji polskiej kawalerii, od średniowiecza do okresu międzywojennego, okazało się, że wzorce wyczynowe nie pasują do każdej epoki. Początkowo najliczniejsza kawaleria przedwrześniowa - „zielona”, jeździła w dosiadzie sportowym uzasadniając go wzorami czerpanymi z polskiej szkoły jazdy. Burzliwą dyskusję zielonych z historycznymi na temat jak to wyglądało naprawdę, przerwało pojawienie się w Internecie filmów i zdjęć z okresu międzywojennego dzięki którym okazało się, że inaczej jeżdżono w polu a inaczej na parkurach. Zanim to odkryto, długo panowało przekonanie, że w sportowym dosiadzie jeździła cała przedwojenna kawaleria, co zostało ugruntowane między innymi przez publikacje z okresu II-ej kongresówki (PRL) za czasów której przedwojennej kawalerii nie lubiano, jednak sport nawet sanacyjny uważano za użyteczny propagandowo, dlatego publikowano zdjęcia oficerów pozujących w dosiadzie parkurowym. Tak oto przedwojenna moda na sportowy wygląd oficerów kawalerii stała się ikoną i przesłoniła prawdę historyczną.

   Prawda o przedwojennej polskiej szkole jazdy jest taka, że zanim powstała, centrum wyszkolenia kawalerii w Grudziądzu dowodzili oficerowie wywodzący się z CK armii Austriackiej - generał Stefan Castenadolo Kasprzycki (1870 -1936) i szef wyszkolenia Chorwat płk Franciszek Adamovich de Czepin ( 1873-1932)  forsujący styl jazdy wg zasad wiedeńskiego Reitleiter Instytut, bliskich współczesnej hiszpańskiej szkole jazdy, którzy wręcz uważali, że przyszłym oficerom kawalerii nie potrzebne jest wyszkolenie skokowe. 

Sylwetka jeźdźca wg regulaminu angielskiej kawalerii z 1937 r.

   Wraz z mianowaniem na stanowiska komendantów oficerów wywodzących się z armii rosyjskiej wyszkolenie skokowe przestano uważać za zbędne. Niewątpliwie wpływ na tę zmianę miały sukcesy sportowe Karola Rómmla, Leona Kona, Sergiusza Zahorskiego i innych oficerów wywodzących się przeważnie z armii rosyjskiej oraz praca byłego carskiego oficera Dymitra Exe, który po roku 1920 osiadł w Polsce i początkowo szkolił oficerów 1go pułku ułanów Krechowieckich a później, wspólnie z Leonem Konem, Karolem Rómmlem, także polskich olimpijczyków.
   Wszyscy ww. wymienieni byli pośrednio, dzięki kolegom z rosyjskiej kawalerii tj. Dymitrowi Exe, Aleksandrowi i Pawłowi Rodzianko, M. Pieszkow, Pawłowi Tanajewowi, W. Andrzejewowi (znającymi już włoską szkołę jazdy) lub bezpośrednio, uczniami Jamesa Fillisa( 1834-1913).


Sylwetka jeźdźca w dosiadzie klasycznym wg Jamesa Fillisa.
Jeździec prezentuje jeden z stosowanych przez Fillisa sposobów trzymania wodzy,
w lewej ręce munsztukowe, w prawej wędzidłowe.

   Anglika, który zanim opracował własny system szkolenia koni, opisany w książce „Zasady ujeżdżenia i jady konnej” wydanej w Polsce w 1930 przez Wojskowy Instytut Naukowo Wydawniczy (współcześnie dostępnej także jako reprint wydawnictwa Antyk Marcina Dybowskiego) pracował przy przeprowadzania koni z Anglii do wszystkich krajów europy, na wyścigach, w cyrku, a od 1898 do 1910 w Rosji jako instruktor w oficerskiej szkole jazdy. 


Rtm Adam Królikiewicz na Pikadorze – dosiad parkurowy,
podobny do hiszpańskiego stylu jazdy z XIV – XV wieku na siodle typu ginta,
siodło wyraźnie cofnięte, jeździec siedzi w połowie kłody konia.


Generał Pershing prezentuje dosiad klasyczny.

   Indywidualne umiejętności nabyte przez Polaków przed pierwszą wojną światową od Jamesa Fillisa i Rosjan z nim związanych w niczym nie umniejszają wkładu polskich jeźdźców w utworzenie systemu szkoleniowego nazywanego polską szkołą jazdy. Należy pamiętać, że to co dzisiaj jest powszechnie znane, wtedy dopiero odkrywano i zaczynano stosować.  Na zawodach, w zależności od ich rangi, do 1939 skakano przeszkody o wysokości 100-140 cm i szerokości od 3 do 5 m z wyznaczonym tempem poruszania się konia, zaś przeszkody o wysokości 150-160 cm zaliczano do potęgi skoku. Bito rekordy wysokości, np. 205 cm Bronisław Peretiakowicz na Kingu 1-06-1914 na Agrykoli w Warszawie lub długości skoku 694 cm - Karol Rómmel na Monna Vanna - 1913 w Petersburgu. Rozgrywano także konkursy w  tzw. systemie Turyńskim tj. skakano niezbyt wysoką przeszkodę ale ze słupkami ograniczającymi jej szerokość, w kolejnych przejazdach przybliżając je do siebie z 2,5 do 1 m. Patrząc z perspektywy kilkudziesięciu lat można powiedzieć (tak twierdzi np. Bronisław Skulicz autor książki „Ujeżdżenie i skoki” wydanej przez Wydawnictwo Naukowe PWN w Warszawie 1992), że w polskiej szkole jazdy nie było niczego szczególnego, gdyż do podobnych rezultatów w podobnym czasie doszli szkoleniowcy na całym świecie. Nie jest to jednak prawda, gdyż tylko dzięki połączeniu dobrego opanowanie ujeżdżenia z włoskim systemem jazdy, opracowanym przez Federico Caprillego było możliwe stworzenie efektywnego systemu szkoleniowego.
   Przy czym w przeciwieństwie do szkoły włoskiej, w której zaniedbano nauki klasycznego  ujeżdżenia, na skutek czego przed II wojną światową włosi umieli tylko skakać i w związku z tym nie próbowali startować w WKKW i ujeżdżeniu, w polskiej szkole, zwracano dużą uwagę na wyszkolenie ujeżdżeniowe i wszechstronność koni. Do tego ówczesne ujeżdżenie wg. systemu Jamesa Fillisa, nawet jeśli uprawiane nie w pełnym zakresie tzn. bez galopowania do tyłu i innych „cyrkowych” sztuczek,  różniło się od współczesnego. Tych różnic nie można tłumaczyć na korzyść współczesnego ujeżdżenia unowocześnieniem stylu jazdy, gdyż biomechaniki ruchu konia i człowieka na nim jadącego nie można unowocześnić. Od setek lat, masa x prędkość wytwarza siłę która na jeźdźca działa jednakowo bez względu na to, czy ma na głowie toczek, cylinder czy kowbojski kapelusz. U nas od lat zamiast uczyć jeźdźców jak mają reagować gdy te siły na nich oddziaływają stosuje się „patenty” w postaci ciasnych siodeł z poduszkami z każdej możliwej strony, czarne wodze, czambony, wypinacze, wędzidła przypięte nachrapnikami do żuchwy konia, toleruje sztywną sylwetkę, anglezowanie przez podrywania, poruszanie dłońmi jak przy praniu (jak szop pracz  co wywołuje u konia nawyk poruszania głową z boku na bok), kiwanie głową jeźdźca ( jak dzięcioł) w takt kroków konia , kłapanie łydkami, zawisanie na wodzach, siodłanie na łopatkach konia i podobne „unowocześnienia” nie znane w czasach istnienia polskiej szkoły jazdy. Zdaję sobie sprawę ,że wszystko co powyżej napisałem jest sprzeczne z powszechnie przyjętą wiedzą na temat tzw. klasycznego stylu jazdy, niestety dokładana analiza materiału historycznego w sposób jednoznaczny potwierdza  to, że metody szkoleniowe przyjęte w drugiej połowie XX wieku obejmują tylko wąski wycinek wiedzy i praktyki znanej i stosowanej w Polsce do 1939 roku. W wielu rejonach świata i Europy nie zrezygnowano z tej wiedzy do dzisiaj. Czy u nas, po latach mniej lub bardziej udanych eksperymentów z udoskonaleniem dosiadu uda się  wrócić do klasycznego - zachodniego stylu jazdy, zapoczątkowanego w czasach Ksenofonta, rozwijanego i udoskonalanego przez Don Duarte, Francisa Robichon de la Gueriniere, Williama Cavendish-a, Jamesa Fillis-a?. Do stylu, który da przyjemność z jazdy konnej „amatorom” i będzie podstawą do dalszego szkolenia wyczynowego?. 

Karol Tomczyk

Od redakcji: zapraszamy Państwa do merytorycznej dyskusji na temat zaprezentowanego tekstu.