O sprawie koni w Stadninie Koni Okoły pisaliśmy TUTAJ
Po badaniach przeprowadzonych w laboratorium pobranych w Okołach próbek wykluczono padnięcia na skutek wystąpienia zagrożenia epidemiologicznego lub zanieczyszczenia partii paszy. Choć nie ma jeszcze ostatecznych wniosków w tej sprawie, wszystko wskazuje na celowe działanie osób trzecich.
Tymczasem kolejna zgłoszona do nas sprawa dotyczy stajni, której właścicielem jest pan Henryk Polednia. Wydarzenia, które rozpatrywane jako odrębne, niezależne fakty mogą być codziennością wielu miejsc w Polsce. Połączone jednak w jedna całość miejscem i czasem zaczynają układać się w dziwną całość.
Oto co ma do powiedzenia właściciel stajni, pan Henryk Polednia, który zwrócił się do nas z prośbą o opublikowanie swojego listu-apelu:
PECH – PRZYPADEK - DZIAŁANIE OSÓB TRZECICH
W tym sezonie moje starty w zawodach były sporadyczne. Kłopoty ze zdrowiem koni i brak czasu spowodowały, że zbyt często nie widziano nas na parkurach. Kiedy wszystko się już ustabilizowało i udało się przygotować konia i mnie na zawody w Jakubowicach w terminie 24-27 września, to po prostu nie wyszło. Ale dlaczego? To pytanie zadawałem sobie wielokrotnie, bo przecież konie przygotowane były do wyższych konkursów niż startowały. To opinia trenerów z którymi trenowałem. Ale po kolei. Zawody regionalne, piątek 25 września, Abaju siwa kobyła, nikt do tej pory jej nie widział i nie zna. Koń nadpobudliwy, pierwszy raz na zawodach. Pierwszy przejazd treningowy, drugi przejazd top. Klacz wyraźnie góruje. Kolejny dzień, sobota i ponownie po prostu super.
Niedziela, ostatni dzień zawodów i … koń bez energii, ospały, osowiały. Z batem i na batach nie ukończyłem przejazdu, gdzie normalnie użycie bata groziło przykrymi konsekwencjami.
Znowu piątek 25 września ale Zawody Ogólnopolskie. Consul, pierwszy przejazd 4 punkty karne w drugiej fazie (za ciasny najazd), czuć formę konia i moją. Jest dobrze ale 3 godziny później - drugi przejazd. Koń senny, bardzo spokojny już w stajni, co mu się zazwyczaj nie zdarza. Myślę sobie debatując nad jego zachowaniem: „nareszcie zmądrzał” (luźno mówiąc).
Kolejny dzień, sobota i lepiej nie mówić. Koń nie galopuje, nie ma ciągu, ospały, osowiały. Starty kończą się eliminacją.
Niedziela, mówię do luzaka „o będzie dobrze! znowu zaczyna swój taniec w boksie. Rży, powiadamia wszystkich, że tam jest.” To było widać. Koń skacze rewelacyjnie. Jedna zrzutka po moim błędzie.
To tak w skrócie wyglądały te zawody. Analizując w domu na spokojnie te zdarzenia, źródeł niepowodzenia szukałem w moich błędach treningowych.
Ale to co zaczęło się dziać później przeszło wszelkie standardy człowieczeństwa i ludzkiego zachowania. Początkowo chciałem tę sprawę załatwić sam, bo przecież należę do ludzi twardych, odważnych i mocnych psychicznie. A jednak, po tym co się wydarzyło, już brakuje mi sił. Stres, nerwy i emocje, które towarzyszą tym zdarzeniom odbijają się na wszystkich z mojego otoczenia. Począwszy od współpracowników, a skończywszy na osobach mi najbliższych.
Opisze teraz kilka bolesnych dla mnie faktów. Sobota 3 października 2015 roku, rano, dwa konie stoją razem w jednym boksie. SZOK! Abaju, siwa kobyła i Consul. To te dwa, na których startowałem na zawodach w Jakubowicach. Dwa specyficzne konie, o których można byłoby długo pisać. Consul, zmęczony i poraniony, wyszedł z boksu na 3 nogach. Serce kraje mi się na ten widok, ale jakby poszedł trochę na drugi plan, bo przecież najpierw trzeba było zająć się kobyłą. Widziałem już różne rzeczy, ale wierzcie mi wyglądało to strasznie… a może jednak w ogóle nie wyglądało. Nie wiem jakimi słowami to opisać. Boks rozwalony, na ścianach pełno krwi. Siwa stoi w kącie, cała się trzęsie, krwawi. „krew się leje”. W zasadzie nie ma miejsca gdzie nie było krwi zmieszanej z obornikiem. Nie tylko w boksie, ale też na koniu. Aby ocenić sytuacje wraz z doktorem Glinką i moimi dziećmi musieliśmy najpierw ją umyć. Po wstępnych oględzinach doktor mówi, że najważniejszą sprawą jest tylna lewa noga. Niestety nie da się tego zrobić na miejscu. Decyzja jest jedna: jedziemy do kliniki.

Powiadamiamy doktora Kornaszewskiego, który natychmiast zebrał ekipę i czekał aż dojadę do niego. Dramatem tej sytuacji, było to iż klacz była dopiero po terapii wchodzenia do przyczepy (co umożliwiło w ogóle wyjazd na zawody) i po tym co się wydarzyło musiała znowu zaufać człowiekowi i wejść do koniowozu. Ktoś, kto kiedykolwiek wprowadzał konia do przyczepy, może coś powiedzieć, a tu jeszcze tylko trzy nogi. Po długim czasie Siwa zdecydowała, że jednak pojedzie, bo my już byliśmy zrezygnowani i rozważaliśmy jak mimo wszystko zabieg zrobić na miejscu. Na szczęście udało się jednak ja załadować. Z wyładunkiem wcale nie było lepiej. Rampa dosyć wysoka, tyłem do wyjścia. Pani doktor, w pewnym momencie zamknęła oczy.
Nie macie pojęcia co się działo w mojej głowie. Myśli, które nachodziły mnie przerażały mnie samego. Na dodatek tysiąc telefonów, które jak sobie chyba wyobrażacie, przy tych emocjach nie przeradzały się w miłą rozmowę. Dobrze, że droga do kliniki trochę trwała. Zdążyłem się wyciszyć i trochę uspokoić, zacząć myśleć racjonalnie. Doktor Kornaszewski czekał. Po badaniu jego diagnoza: zerwany prostownik, brak 3 centymetrów mięśnia, perforacja stawu. W głowie czuje pustkę …
To w skrócie byłoby na tyle, jeżeli chodzi o sytuacje związane z końmi. Może dodam jeszcze, że leczenie Consula trwało prawie 3 tygodnie. Na szczęście pozostały tylko blizny i jakieś zgrubienia na kościach. Kalister, który również był zamieszany w tą sytuacje zachowywał się co najmniej dziwnie. Wchodząc do boksu, odsuwał się na bok, a wręcz uciekał. Odczuwał ból w okolicy bioder. Później dopiero zauważyłem, że miał uszkodzoną żuchwę.
Kolejne zdarzenia. Piątek 23października 2015 roku. Dzień jak co dzień. Praca, gonitwa za złotówką. Jedziemy oglądać z inwestorem podłoże na ujeżdżalnie. Z jego strony pada stwierdzenie: „Nigdy nie byłem u Ciebie na placu, gdzie trenujesz. Pochwaliłbyś się, zdradź trochę tajemnicy.” Bez zawahania odpowiedziałem: „Dlaczego nie, jeżeli ma ci to w czymś pomóc.” Wjeżdżamy na trochę ukryty w lesie plac. Dla osoby niezorientowanej ciężko byłoby tu trafić. Z moich ust poleciała k…, znowu ukradli mi nowe, niepomalowane drągi! Wychodzimy z samochodu, robię oględziny. Skupiony na przeszkodach obchodzę plac i co widzę? Drągi zostały wyniesione do lasu, poskładane, przygotowane do wywózki. W tym samym czasie Lucek, bo tak ma na imię inwestor kolega, śmieje się „ktoś wykopał Ci choinki z placu”. Mocno zdziwiony odpowiadam mu „ zwariowałeś, jakie choinki?” Rozglądam się, a wokoło, tu i ówdzie dziwne, ciemne plamy. Myślę sobie: dziki szalały. Przyglądam się jednak bliżej i jednak to nie tym razem. To były celowo wykopane doły w ziemi! Wymiary 20 x 20 cm. delikatnie przysypane. Na jedną z dziur trafiła sarna czy jeleń. Zagłębienie było na około 30 cm. Otwory znajdowały się na trasie gdzie najczęściej jeździ się konno oraz za przeszkodami, na lądowaniu. Ślady były świeże, ziemia jeszcze nie zdążyła przeschnąć. Wystarczyło by popadał deszcz lub parę godzin później i nikt nie zauważyłby różnicy. Nie byłoby widać tych śladów. Co mogło się wydarzyć podczas treningu, pozostawiam wam do przemyślenia.

Przypadek następny. Niedziela 08 listopada 2015 roku. Piękny poranek, karmię konie, wracam na śniadanie i z powrotem do koni. To przecież dzień, w którym poświęcam im najwięcej czasu. Kalister jakiś niespokojny, jakby za dużo energii w nim drzemało. Mówię: „chodź pobiegasz sobie trochę na hali, to Ci przejdzie”. Wyprowadzam go i puszczam na hali luzem. Coś mnie jednak tknęło. Nie umiem tego określić. Jakiś wewnętrzny niepokój. Idę przez halę. Kalister z lewej, ja z prawej. Widząc, że podążam w jego stronę koń wyhamował, strzelił z zadu i pobiegł z powrotem. Robię 5 kroków i … oczom nie wierzę! Ale jednak to widzę! Brony leżące do góry zębami, przysypane trocinami które wysypałem na hali … Pisząc to teraz robię dokładnie to samo co zrobiłem wtedy. Na chwilę zamarłem. W głowie kłębią się myśli: nie, to nie może być prawda. Przecież ja nie jestem aż tak złym człowiekiem! Wracam jednak do rzeczywistości i nie wiem czy łapać konia czy dzwonić po policję. Co zrobiłem? Zabrałem bronę i poszedłem do stajni. Zadzwoniłem do syna. Zaskoczenie i przerażenie, które usłyszałem, brzmiało jakby ktoś zmarł czy kogoś zabili. Możecie sobie wyobrazić konia biegnącego z broną w kopycie? Bo ja nie.

To był moment gdy zacząłem myśleć, rozważać, analizować ostatnie zdarzenie, które mi się przydarzyły. Do dzisiaj nie mogę w to uwierzyć i zadaję sobie pytanie dlaczego ja? A może to nie o mnie chodzi tylko po prostu chodzi tylko o zwierzęta? Bo to co dzieje się ostatnio u nas w okręgu może przywrócić o zawrót głowy. Choćby sprawa ostatnich wydarzeń w Stadninie Okoły. Myślę, że osoba która to robi, której przeszkadzają konie, jest ściśle związana z nimi i z ich otoczeniem. Wie gdzie znajdują się stajnie, miejsca treningowe oraz zwyczaje tam panujące. Nie potrafię sam tego udźwignąć i nawet nie mam już na to sił. Myślę jednak, że w świecie końskim są ludzie, którym dobro koni leży na sercu i pomogą nam wspólnie dorwać tego drania. Ale mam prośbę, nie róbcie mu krzywdy. Wystarczy jeśli opublikujemy jego zdjęcie na łamach wszystkich gazet oraz portali internetowych. Ldzie! Emocje, które towarzyszą takim zdarzeniom są nie do opisania więc starajcie się panować nad sobą. Apeluję też do Ciebie, pseudo miłośniku koni ZOSTAW JE W SPOKOJU! Pamiętaj, że życie jest jak karma, zawsze wraca z powrotem, a jeżeli masz coś do mnie, to bądź mężczyzną.
Mam nadzieję, że wspólnie możemy zakończyć te bulwersujące wydarzenia. Kluczem do tego mogą być stojaki, które skradziono mi jakiś czas temu. I tu mam wielką prośbę, być może ktoś, gdziekolwiek w Polsce, widział takie stojaki, do których nie do końca pasują systemowe kłódki. Dajcie znać jak je gdziekolwiek widzieliście! Ktoś powie, takich stojaków jest dużo, ale tak nie jest. Są one tylko jedne, robione na moje zamówienie. Razem możemy coś z tym zrobić. Może u was w stajni dzieją się rzeczy dziwne lub niezrozumiałe. Dajcie znać, zadzwońcie, napiszcie e-maila do redakcji lub do mnie: henrykpolednia.konie@o2.pl. Przyjadę, przeanalizujemy wszystko razem, coś zaradzimy. Montujcie tak jak ja kamery lub aparaty ruchowe.

Do tego, że koń potrafi sam wyjść z boksu, otworzyć skrzynie z owsem, że dzieje się to zazwyczaj przed zawodami lub że konie biegają po polu, zwiedzają okolice, zdążyłem się już przyzwyczaić. Zawsze w takich przypadkach miałem pretensje do dzieci czy pracowników. „Znowu nie zamknęliście boksów” i tak dalej. Zazwyczaj takim przypadkom towarzyszyły nerwy i emocje, co często wyklucza racjonalne działanie i myślenie. Więc proszę Was zapisujcie i notujcie każdy szczegół. To może być ważne w dojściu do motywów i do samego sprawcy.
Emar, koń o którym jeszcze nie pisałem. Piękny prudnicki wałach, dałem go w dzierżawę z możliwością kupna albo dalszej dzierżawy. Współpraca układała się świetnie. Do czasu gdy nagle przytrafiła się kontuzja. Zdarza się w najlepszej stajni, ale to nie wszystko. Emar, jak stwierdził weterynarz, z przyczyn mechanicznych stracił wzrok w jednym oku.
Przypadek? Może tak. Zrządzenie losu? Być może. A może też umyślne działanie osób trzecich? Czy może bardziej zależało komuś, na tym aby ten koń się nie sprzedał. Tak wszystko możliwe, ale po tym wszystkim co się dzieje zaczynam wątpić w przypadki. Sytuacji, podobnych można by opisywać bez końca. Bardziej lub mniej doszukując się, nieprzypadkowego działania człowieka.
Pozdrawiam Henryk Polednia
Szukaj
Zaloguj się








