Jeśli dotyczą one ich pracy z końmi, to staramy się pomóc w ich rozwiązaniu w kolejnych odcinkach Kliniki Świata Koni, do której zapraszamy doświadczonych szkoleniowców. Tym razem jednak nadesłany do nas list wymaga nieco innego rozwiązania. Oto jego najistotniejsze fragmenty:
Kochana Redakcjo Świata Koni!
Mam na imię Marta i mieszkam w (…). Od zawsze chciałam jeździć konno, od 3 lat zaczęłam tę pasję realizować. Jestem osobą samodzielną i pełnoletnią i moja jazda konna nie jest zachcianką młodej dziewczynki tylko przemyślaną decyzją. Zapisałam się na kurs jazdy konnej zorganizowany w stajni w moim mieście. Długo wybierałam miejsce i po przeczytaniu wielu opinii w internecie wybrałam właśnie stajnie (…). Martwi mnie jednak jedna sprawa. Mimo, że jeżdżę już 3 lata to ciągle boję się koni. Boję się reakcji tych wielkich zwierząt, tego, że mogą zrobić mi krzywdę i tego, że mogę spaść z konia (…). Naprawdę bardzo się staram walczyć z tym strachem, ale mimo upływu 3 lat strach wcale nie jest mniejszy. Nie chcę rezygnować z jazdy, nie chcę rezygnować z koni, które bardzo kocham. Ale czasami wydaje mi się, że nie nadaję się do jazdy konnej. Inne koleżanki ze stajni dawno zrobiły większe postępy ode mnie. Mnie mój strach nie pozwala rozwijać się tak jak one, tak jak bym chciała. Może są jakieś ćwiczenia, które umieścilibyście w Klinice ŚK i które pomogą mi uporać się z moim problemem? Pomóżcie mi proszę i podpowiedzcie co i jak mam robić, żeby się tak nie bać! (...)
Czy można jednak podać, niczym receptę od lekarza, gotowy i uniwersalny przepis na to, by ktoś pozbył się swojego strachu, swojej fobii? Wydaje się to niemożliwe. Dlatego z listem pani Marty udałem się do Stanisława Marchwickiego, zawodnika i niezwykle doświadczonego oraz utytułowanego trenera jeździeckiego. Człowieka, który ze strachem swoich podopiecznych od wielu lat ma do czynienia.
Co sądzisz o liście pani Marty? Czy możemy w naszej rozmowie podsunąć jej jakieś rozwiązanie dręczącego ją problemu?
Szczerze mówiąc, to bardzo zaskoczyłeś mnie tym listem. Jak dobrze pamiętam, przed kilkoma miesiącami przyniosłeś mi list przysłany przez amazonkę, której koń płoszył się i nie chciał dochodzić do narożników ujeżdżalni. Tym razem jednak to nie koń się boi, a amazonka. Nie ma też w liście żadnych wskazówek, które pozwoliłyby nam powiedzieć cokolwiek o powodach niezbyt komfortowego uczucia autorki listu. Czy możemy wobec tego powiedzieć cokolwiek sensownego, co mogłoby Marcie pomóc? To szalenie trudne zadanie.
No tak, list faktycznie nie zawiera zbyt dużo konkretnych informacji. Jednak autorka przyznaje się w nim do strachu przed końmi i do tego, że obawia się skutków upadku z konia. A to chyba nie jest trudno zrozumieć?
Tak, oczywiście. Koń jest zwierzęciem, którego już same gabaryty mogą budzić i pewnie budzą u wielu ludzi respekt. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy większość ludzi żyje w bardzo stechnicyzowanym środowisku, kontakt z dużym zwierzęciem może być dla nich pewnym szokiem. Takie zwierzę to nie domowy odkurzacz czy inne urządzenie przewidywalne i dające się kontrolować aż do bólu. Koń jest nie tylko duży, ale też i żywy, a przez to nieprzewidywalny dla niedoświadczonego w obcowaniu z nim człowieka.
Tylko, jak pewnie pamiętasz ze szkoleń, pod potocznym pojęciem strachu może kryć się zarówno strach prawdziwy, jak i uczucie lęku. Najprościej, jak można – różnica pomiędzy tymi dwoma różnymi stanami emocjonalnymi polega na tym, że strach wywoływany jest przez rzeczywiste, racjonalne pobudki, a lęki wynikają z irracjonalnego poczucia zagrożenia lub przeczucia jakiegoś wyimaginowanego niebezpieczeństwa.
Czy podział na strach wywołany przez realne zagrożenie i lęk wywołany fobiami to jedyny podział tego przykrego stanu emocjonalnego?
Nie. Oczywiście, że nie. Ale nie czuję się na siłach czy może nieco inaczej – nie czuję się na tyle mocno w tym temacie, żeby rozwijać głębiej te kwestie, o które lepiej żebyś zapytał psychologa. Jednak, jak wiesz, każdy szkoleniowiec powinien być również w pewnym stopniu psychologiem. Zresztą, podczas studiów na AWF czy na kursach trenerskich lub instruktorskich takie zajęcia są prowadzone. Dobry szkoleniowiec powinien więc być do tego przygotowany.
Wpadnę Ci w słowo, jeśli pozwolisz. Czy takie, powiedzmy – tylko teoretyczne przygotowanie, jest wystarczające dla osoby zajmującej się szkoleniem ludzi w jeździectwie?
Pewnie nie. Ale wolałbym, żebyś dał mi skończyć odpowiedź na poprzednie pytanie. Opowiadając jednak powiem, że oczywiście nie wystarcza. W tego rodzaju pracy doświadczenie wyniesione z długich lat pracy szkoleniowca wydaje się być wartością szczególnie cenną. Jednak bez bazy, jaką jest wiedza teoretyczna, trudno jest te latami zdobywane doświadczenia odpowiednio ukierunkować czy klasyfikować.
Wróćmy zatem do rodzajów strachu. Już podczas naszej rozmowy o strachu u zwierząt mówiłem o tym, że uczucie strachu jest dla nich w sumie pozytywnym odczuciem. To hamulec bezpieczeństwa, w jaki Matka Natura wyposażyła żywe organizmy. Hamulec, który nie pozwala na nadmierną brawurę. Każe wycofać się z sytuacji, która może nieść ze sobą okoliczności zagrażające życiu czy zdrowiu. To taki symulator ostrożności. Dotyczy to w równej mierze zwierząt, jak i ludzi. Dzisiaj jednak, po lekturze przyniesionego przez ciebie listu, mamy zająć się jego znaczeniem dla człowieka. I to dla człowieka, który jeździ konno. Strach więc towarzyszy nam przez całą naszą drogę od narodzin do śmierci. Może występować w kilku rodzajach. Może on być naturalny, zbudowany na bazie osobistych przeżyć i doświadczeń lub nienaturalny – powstały na bazie wytworów naszego umysłu. Może być strachem mobilizującym nas do działania lub przeciwnie – paraliżującym nasze ruchy. Może być krótką, paniczną reakcją na sytuację zewnętrzną lub stanem przewlekłym, który może doprowadzić do powstania jakiś głębokich lęków. Ale to wszystko znacznie lepiej wytłumaczy ci psycholog.
Z tego, co powiedziałeś, wynika, że można wyróżnić dwa rodzaje strachu. Jeden – ten dobry, który mobilizuje do działania, nie pozwala na podejmowanie nadmiernego ryzyka czy brawury. I drugi – ten zły. Ten, który paraliżuje, nie pozwala walczyć. Tymczasem w rozmowach z psychologiem, jakie miałem możliwość przeprowadzać przy niezwiązanej z końmi w bezpośredni sposób okazji, dowiedziałem się, że strach jest jeden, różne są tylko nasze na niego reakcje.
Być może dzisiaj obowiązuje taki właśnie punkt widzenia. Dlatego właśnie powinieneś o strachu porozmawiać z psychologiem. Ja dzielę się moimi doświadczeniami i wiadomościami wyniesionymi ze studiów i szkoleń oraz sporej praktyki. Z punktu widzenia szkoleniowca, w jeździectwie znacznie istotniejsze jest, jak sobie jego podopieczny radzi z uczuciem strachu.
Kiedy rozmawiamy o koniach, często powtarzam, że nie ma dwóch takich samych koni. Każdy jest unikatowy w jakiś sposób. Ta prawda dotyczy również ludzi. Żaden z nas nie jest taki sam jak drugi. Różnimy się nie tylko fizycznie, ale też i psychicznie. Różnie też reagujemy na takie same bodźce. Jeździsz sporo po Polsce, bywasz na różnych zawodach i pewnie zauważyłeś niejednokrotnie, jak zawodnik przykrywa swój strach agresją wobec swojego konia. Nie chcę teraz tłumaczyć takich zachowań, bo nie o to chodzi. One zawsze są negatywne i trzeba z nimi walczyć, eliminować z konkursowych parkurów i z domowych treningów. Ale bardzo często to nie chęć „wyżycia się” na koniu jest prawdziwym źródłem tych zachowań. Jest nim strach. Ten zły strach. Stąd parkury zawodów, zwłaszcza regionalnych pełne są szarpiących za wodze, kopiących i miotających się w siodle, nadużywających ostróg i bata jeźdźców, którzy w ten sposób reagują na własny strach przed czekających ich zadaniem. Reakcje takie spowodowane są też przez brak zrozumienia dla lęków konia. Koń się boi i pokazuje to, ale w odpowiedzi jeździec zamiast go uspokoić, zaczyna się agresywnie zachowywać. Tylko, by zacząć przeciwdziałać takiej sytuacji, trzeba najpierw dostrzec prawdziwe powody złego zachowania jeźdźca i umieć dotrzeć do sedna sprawy. To można zrobić tylko poprzez wnikliwą obserwację jeźdźca na koniu w różnych sytuacjach. Wytłumaczyć takiej osobie i pokazać, że takie zachowanie napędza powody do stresu i lęku. Współpracujący do tej pory koń przestanie współpracować. Dojdzie więc kolejny problem. Korespondencyjnie nie da się tego zrobić. Na szczęście jeździectwo jest realne. Nie da się go uprawiać korespondencyjnie ani wirtualnie. Choć to jest pewnie dużo łatwiejsze, sądząc po kategorycznych wypowiedziach w internecie różnego rodzaju „fachowców”. I tutaj wrócę do listu, który nic nie mówi, czy Marta swój strach zbudowała w oparciu o osobiste doświadczenia takie jak upadek czy odniesienie jakiejś kontuzji wynikającej z jazdy konnej, czy może jej obawy wynikają z potencjalnych tylko zagrożeń?
Tego faktycznie nie wiemy. Jednak z treści i formy listu domyślam się, że w trakcie 3 lat jazdy konnej nie doznała jakiegoś szczególnie przykrego w skutkach upadku. Gdyby coś takiego się jej przytrafiło, to myślę, że napisałaby o tym. Z pewnością nieraz zdarzyło się jej rozstać z koniem i sprawdzić, jak działa przyciąganie ziemskie. To raczej naturalne i nieuniknione u ludzi rozpoczynających swoją przygodę z jazdą konną.
Myślę, że masz rację. Ale nie znając takich szczegółów trudno kusić się o jakąś receptę dla konkretnej osoby. Trzeba wiedzieć przecież znacznie więcej o Marcie, żeby wskazać jej jakąś ścieżkę postępowania. Wiedzieć, jakim jest człowiekiem. Bez tego musimy ograniczyć się do bardziej ogólnych stwierdzeń. Jak wiesz, bo powtarzam to bardzo często podczas naszych rozmów, nie bardzo lubię tego rodzaju postępowania.
No dobrze. Spróbujmy zatem wskazać jakieś ogólne metody, które mogą Marcie pomóc w walce z jej strachem.
Nie, to nie jest tak. Nie chcę, by Marta walczyła ze swoim strachem. Wydaje mi się, że robisz już na starcie duży błąd. Marta nie powinna walczyć ze swoim strachem, bo na ogół ta walka jest skazana na przegraną. Zamiast tego powinna go zrozumieć, oswoić się z nim i starać się go kontrolować. Ta uwaga to właśnie efekt moich wieloletnich doświadczeń. Jeżdżąc często na zawody z pewnością widzisz takie obrazki, że jakiś jeździec wyjeżdża z zakrętu i widać, że na kolejnej przeszkodzie będzie miał zatrzymanie. Całe jego ciało i reakcje konia mówią o tym, że tak właśnie się zdarzy. To są właśnie te przypadki, kiedy zawodnik nie zdołał opanować swojego strachu. Bardzo często widać, jak stara się z tym strachem walczyć, wykonując dosyć chaotyczne i całkiem niepotrzebne ruchy. Jedynym realnym efektem, jaki osiąga, jest wytrącenie konia z rytmu i zatrzymanie lub wyłamanie. Zapewne zaraz zapytasz, w jaki sposób można taki strach kontrolować. Otóż, przede wszystkim trzeba sobie stawiać zadania możliwe do wykonania. Nie rzucać się z przysłowiową motyką na słońce. Dobierać stopień trudności jazdy do aktualnego poziomu wyszkolenia jeździeckiego.
Wydaje mi się, że właśnie dotknąłeś sporego problemu dotyczącego osób zajmujących się szkoleniem w jeździectwie. Zwłaszcza w przypadku osób początkujących. Bo to właśnie one odpowiedzialne są za stopniowanie trudności jazd świeżych adeptów jeździeckich.
Tak, to prawda. To, w moim odczuciu, duży problem. Być może autorka listu Marta nie miała szczęścia i nie trafiła na początku na właściwą osobę. Osobę, która dostrzegając zagrożenia płynące z kontaktu niedoświadczonej amazonki z koniem ostrzegła ją w porę o możliwych negatywnych konsekwencjach z jednoczesnym instruktażem, jak ich uniknąć i jak sobie radzić, kiedy one nastąpią. Być może osobie szkolącej zabrakło cierpliwości, by podnosić stopień trudności jazd Marty w taki sposób, by uzyskać progres nie przerażając jej jednocześnie zbyt szybko rosnącymi wymaganiami. To z jednej strony – bardzo skomplikowany proces, a z drugiej – dla doświadczonego szkoleniowca z odpowiednim przygotowaniem dosyć naturalna droga. Zresztą, sam doskonale wiesz, o czym mówię, bo lata pracy w ŁKJ dały ci okazję, by poznać to z praktycznej strony. Kiedy takiego młodego adepta jeździectwa już na początku zostawi się sam na sam z jego strachem, to będzie on w nim narastał. Pielęgnowany przez stajenne opowieści o upadkach, trudnych koniach i tym podobnych historiach. Wiesz przecież, że w każdej niemal stajni jest to jej codzienność. I dlatego rola szkoleniowca, który będzie wprowadzał taką osobę w świat koni, jazdy i startów w zawodach, jest szczególnie ważna. Nie wiem, czy zgodzisz się ze mną, ale nie z tym zagadnieniem najlepiej.
Tak zgodzę się, ale jeśli pozwolisz, to odejdźmy może na chwilę od kwestii szkolenia początkowego i strachu autorki nadesłanego do redakcji Świata Koni listu. Chciałbym, żebyś powiedział coś o strachu u jeźdźców startujących w wysokich konkursach. Jak to jest w ich przypadku? Czy oni się boją? Czy może dochodząc do takiego wysokiego poziomu nie boją się już praktycznie niczego?
No cóż, pamiętam, jak mi kilka lat temu powiedziałeś, że tylko ludzie bez wyobraźni się nie boją. Inteligentny człowiek, obdarzony wyobraźnią, będzie się bał, bo wyobraża sobie potencjalne skutki swoich działań. Zgodziłem się wtedy z tym i zgadzam do dzisiaj. Zawodnik wyjeżdżający na parkur boi się wielu rzeczy. Boi się, że nie podoła trudom tego konkretnego parkuru czy tylko jakiemuś jego fragmentowi, jednej czy dwóm przeszkodom. Boi się nie wykorzystać nadarzającej się szansy na wygranie z wyżej notowanymi kolegami. Boi się o zdrowie swojego konia i reakcję sponsora czy publiczności. Tych powodów do strachu ma naprawdę całe mnóstwo. Musi jednak sobie z tymi strachami radzić. Jeśli podjedzie do przeszkody z nastawieniem: „nie, mój koń na pewno tego rowu z wodą nie skoczy”, to z pewnością się tak stanie. Jeśli dojedzie do trudnej technicznie przeszkody z myślami w głowie: „tej przeszkody na pewno nie skoczę” – to właśnie tak będzie. Jak wiesz, startowałem kiedyś w konkursach WKKW. Czy myślisz, że jadąc na trasie krosu zawodnik się nie boi? Zapewniam cię, że się boi. Przecież tam, na każdej przeszkodzie, można się przewrócić wraz z koniem. Ale skoro pojawił się na zawodach, to jest do tej próby przygotowany. Przygotowany, bo właściwie przepracował czas treningów. To daje podstawę do optymistycznego myślenia: jestem dobrze przygotowany i dam radę! Podobnie jest na parkurze. Na zawody jedziesz wtedy, kiedy jesteś do tego należycie przygotowany. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy.
Tak, to prawda. Ale znowu nasza rozmowa zeszła na tory szkolenia. Bo tak naprawdę, to szkoleniowiec powinien zdecydować o tym, czy jeździec jest już gotowy do startu w zawodach. Tymczasem ja chciałem dzisiaj porozmawiać o strachu, który jest utrapieniem wielu osób jeżdżących konno.
Tak, oczywiście masz rację. Przecież już kilka razy o tym mówiliśmy. Nie da się jednak oddzielić pojęcia strachu i omówić go oddzielnie od innych składników, jakie tworzą całość, czyli jazdę konną. Dlatego teraz o tym chciałem powiedzieć. Bo nieprzygotowany do startu w zawodach jeździec boi się. A pojawia się na zawodach, bo jak sam wiesz, presja rodziców czy samych jeźdźców jest w wielu przypadkach bardzo silna. Jeśli jakiś szkoleniowiec będzie się zbyt długo jej opierał, czekając na faktyczną gotowość do startów trenowanej osoby, to często dochodzi do zmiany szkoleniowca. Zmiany na takiego, który nie będzie miał tych oporów. To trudny i skomplikowany temat. Jesteśmy profesjonalistami, a więc żyjemy z tego, co robimy i trudno czasem mieć takiemu trenerowi czy instruktorowi za złe, że szuka kompromisu tak, żeby nie stracić klienta. Jeśli powiem, parafrazując nasze tak zwane „elity”, że „sorry, takie mamy czasy”, to pewnie potraktujesz to jak żart z mojej strony. Ale tak naprawdę powiedziałem może nieco w żartobliwym tonie o tym, co faktycznie w pewien sposób determinuje postawy wielu szkoleniowców. Poza tym wydaje mi się, że jakbyś zapomniał o wcale niemałej grupie osób, która nie pracuje na co dzień z żadnym szkoleniowcem. Dobrze by było, gdyby i oni na zawodach pojawiali się dopiero wtedy, kiedy są do tego gotowi.
Tylko kto im powie, czy są już gotowi czy muszą jeszcze poczekać i dopracować jakieś elementy?
No cóż, o tym właśnie ciągle mówię. Szkoleniowiec jest bardzo potrzebny. Zwłaszcza na początku, kiedy taki jeździec, nie mając swojego doświadczenia, powinien oprzeć się na doświadczeniu swojego trenera. Ale zgadzam się, że nie ma co rozwijać tego wątku zbyt obszernie, bo mieliśmy rozmawiać o strachu jeźdźca. A nawet strachu autorki nadesłanego do redakcji listu. Wróćmy może wobec tego do Marty i tego, co powinna zrobić, by w jakiś sposób „zaprzyjaźnić się” ze swoim strachem i zacząć go powoli przełamywać. Proste stwierdzenie: „nie bój się” nie rozwiąże problemu. Tego rodzaju ogólne „hasła” do niczego nie prowadzą. Co innego jest powiedzieć jakiemuś zawodnikowi: „nie bój się tej przeszkody, bo na treningach pracowaliśmy nad tym i było dobrze”. Trzeba budować pozytywne emocje u swoich podopiecznych. W świetle tego, co sobie powiedzieliśmy, myślę, że dobrze by było, gdyby Marta nawiązała współpracę z kimś bardziej doświadczonym. Najlepiej gdyby to był jakiś instruktor lub trener, który dysponuje niezbędnym doświadczeniem i umiejętnościami, żeby ocenić, na jakim etapie szkolenia Marta obecnie się znajduje. Konsekwencją tej oceny powinno być dopasowanie stopnia trudności jazdy Marty, tak aby mogła poczuć się na koniu pewnie. Być może konieczne jest powrócenie do podstaw szkolenia jeździeckiego. Nie mając możliwości, by zobaczyć autorkę listu na koniu, nie pokuszę się o stwierdzenie, jaki poziom jazdy będzie najbardziej dla niej odpowiedni. Jedno jest pewne: skoro Marcie towarzyszy strach, to z pewnością obecne wymagania co do niej są zbyt wygórowane. Nieważne, czy sama je sobie narzuca czy są one przez kogoś wymuszane. Od razu jednak chcę powiedzieć coś, co pewnie wyprzedzi twoje kolejne pytanie. Otóż, to jest długa droga. Nie powiem konkretnie, ile może potrwać to budowanie wiary w siebie u Marty. Zależy to od bardzo wielu czynników. Istotne jest to, żeby sama autorka listu odnalazła w sobie cierpliwość i nie śpieszyła się zbytnio. Budując dobrą bazę swojej techniki jazdy z czasem zbuduje również swoją pewność siebie, a to przyniesie zaufanie konia. Jak sam wiesz, kolejność etapów nauki jazdy konnej jest ważna. Zaczynamy od ćwiczeń na równowagę w stępie. Potem dokładamy do tego kłus. Kolejny etap to nauka anglezowania i potem równowagi w chodach wyższych. Do tego dochodzi jeszcze akceptacja faktu, że koń jest zwierzęciem płochliwym i ma prawo okazywania tego. To jeździec ma w tych sytuacjach panować nad sytuacją i nad sobą. Ja wiem, że teraz powiedziałem coś, co brzmi jak slogan reklamowy. Ale możesz mi wierzyć lub nie, taka właśnie jest prawda. Spokojna i wytrwała praca jest podstawą jeździectwa. Budując zaufanie jeźdźca do siebie na każdym z tych etapów powodujemy, że jego naturalny strach mija. Chowa się w zakamarki świadomości i pełni rolę strażnika naszej brawury. To dosyć prosty mechanizm, nie sądzisz?
Oczywiście zgadzam się z tym, co powiedziałeś. Czy zatem możemy na tym zakończyć naszą rozmowę o zgłoszonym przez Martę w liście problemie?
Myślę, że w sprawie Marty, w sytuacji kiedy nie możemy zobaczyć jej na koniu, nic więcej nie da się powiedzieć. Jednak nie chciałbym jeszcze skończyć naszej rozmowy. Chciałbym, żebyśmy teraz porozmawiali o tym, czego ja się boję.
Przyznam, że zaskoczyłeś mnie. Nie mam pojęcia, czego boi się Stanisław Marchwicki, doświadczony i utytułowany zawodnik, niezwykle doświadczony i jeszcze bardziej utytułowany trener. Wyjaśnisz mi to?
Oczywiście. Po to zacząłem ten temat. Boję się o dalszy rozwój jeździectwa i już wyjaśniam, dlaczego. Na pewnych zawodach ogólnopolskich ich sędzia główny robił wszystko, by zostać pierwszoplanową postacią tych zawodów. Sposób prowadzenia przez niego zawodów był nie do przyjęcia.
Przepraszam, że przerywam już na początku, ale myślałem, że rozmawialiśmy niedawno o tym zagadnieniu. Dokładnie nasza ostatnia rozmowa otarła się o ten temat. Myślałem, że powiedzieliśmy wtedy o wszystkim, że ten niełatwy temat nie będzie już przedmiotem naszych spotkań.
Szczerze mówiąc i ja tak myślałem. Jednak po naszej poprzedniej rozmowie pojechałem na te właśnie zawody, na tydzień przed Mistrzostwami Polski w Warce. I nie tylko się boję, jestem wręcz przerażony! Widziałem tam prawie Boga! Sędzia główny ciągle wzywał zawodników na trybunę sędziowską, wyszukiwał kruczki w przepisach, byle tylko być pierwszoplanową postacią, nie miał wpływu tylko na pogodę, bo deszcz bez zezwolenia pozwolił sobie na padanie! A przecież pamiętam, co mi powiedziałeś w poprzedniej rozmowie o tym, że wszyscy jesteśmy aktorami tego samego teatru. Pięknie to powiedziałeś, naprawdę pięknie. Tylko jak to się ma do rzeczywistości tych zawodów? Nie wiesz, bo nie byłeś tam. Ja powiem jak: nijak! Na koniec, gdy do rozgrywki konkursu Grand Prix awansowało trzech zawodników, którzy za tydzień mieli wystartować w Mistrzostwach Polski i postanowili oszczędzić swoje konie rezygnując ze startu, pierwsza postać zawodów wyszukała kruczek w przepisach i pozbawiła zawodników premii za pierwsze trzy miejsca, ograniczając wypłatę do trzykrotnej kwoty za trzecie miejsce. W sumie każdy z nich wyjechał z kwotą niższą o 1600 zł.
Czułem przez skórę, że o to chodzi. Ale przecież przepisy faktycznie w artykule 247 punkt 3 regulują taki przypadek.
Ależ ja nie powiedziałem, że sędzia wymyślił sobie ten zapis! Ja wiem, że on istnieje. Tylko jakbyś przeczytał ten punkt, to dostrzegłbyś, że sędzia może przyjąć rezygnację ze startu w rozgrywce lub ją odrzucić. To od jego woli zależy dalszy tok postępowania. Uprzedzę też pewnie kolejne argumenty o widowiskowości spektaklu i wywieranie presji ze strony organizatora, który chciałby zaoszczędzić na wypłaconych premiach dla zawodników. Otóż, rozmawiałem z organizatorem i on nie miał o tym pojęcia. Widzów na trybunach też nie było aż tak dużo. Wystarczyło im wytłumaczyć, że na tydzień przed najważniejszymi w kraju zawodami zawodnicy chcieli oszczędzić kolejnego wysiłku swoim koniom. Z pewnością widzowie nagrodziliby ich gromkimi brawami. Powtórzę raz jeszcze: cała trójka zakwalifikowana do rozgrywki tego konkursu miała za tydzień na tych koniach walczyć o medale Mistrzostw Polski. To była naprawdę wyjątkowa sytuacja. A sędzia niestety zachował się, co prawda, wyjątkowo, ale niestety nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Taka postawa pokazuje, że nie jest prawdą, że jesteśmy aktorami tego samego teatru, jak powiedziałeś. Pokazuje, że sędzia stawia barykadę i stawia się sam z jednej jej strony i spycha zawodników na stronę przeciwną. A przecież, przynajmniej teoretycznie, powinien razem z zawodnikami, szkoleniowcami i właścicielami koni tworzyć postęp polskiego jeździectwa. Włączyć się aktywnie w proces szkolenia i przygotowywania koni. W ten sposób jednak ten sędzia postępu nie zbudował.
No dobrze, ale sędzia nie naruszył żadnych przepisów. Działał zgodnie z nimi. Czego więc oczekujesz?
Tak, wiem. Nie powiedziałem, że złamał przepisy. Wiem też, że nie masz na to wpływu, ale wkurza mnie ta sprawa i muszę jakoś to uzewnętrznić. Ten przepis, o którym mówiłeś, nie jest obligatoryjny. On daje możliwość interpretacji. Czego oczekuję? Choćby tego, że sędziowie zaczną czuć się, tak jak mówiłeś, aktorami tego samego co zawodnicy teatru. Że sami między sobą ustalą, czy takie postępowanie, o jakim mówię, jest tym, z czym chcą być kojarzeni. Żeby zrozumieli, że zawodnicy płacą bardzo duże pieniądze za to, że mogą wystartować w zawodach. Dorobiliśmy się czołówki profesjonalnych jeźdźców, którzy ciężką pracą są motorem postępu polskiego jeździectwa. Chciałoby się, żeby spotykali się z pomocą. My naprawdę chcemy, żeby sędzia był osobą współpracującą z nami, pomagającą. A jaką pomoc dostali ci zawodnicy od tego sędziego? Zgadzam się, że trzeba pilnować tego, żeby sport jeździecki „nie zszedł na psy”, żeby pilnować pewnych standardów. Jeźdźcy nie mogą robić wszystkiego, co chcą. To niewątpliwie jest jedną z ról sędziów. Chodzi jednak o to, żeby robić to z wyczuciem i zrozumieniem sytuacji.
Nie sądzę jednak, żebyśmy naszymi rozmowami zmienili cokolwiek i spowodowali, że takich konfliktowych sytuacji nie będzie. Może czas, żeby zawodnicy sami się zorganizowali i w takich sprawach występowali jednym, wspólnym głosem na przykład do Kolegium Sędziów PZJ?
Nie wiem, może tak właśnie trzeba zrobić. Tylko, że zawodnicy nie mają czasu na takie sprawy. Oni są od trenowania i startowania. Może więc jednak nasze rozmowy coś pozytywnego przyniosą? Przyszedłeś do mnie z tematem strachu Marty, autorki listu. Ja rozszerzyłem ten temat o moje obawy. Może jak zaczniemy o tych sprawach częściej rozmawiać, to przyczyni się to do poprawy sytuacji? Kto wie?
Może czytający tę naszą rozmowę sędziowie spojrzą z dystansem na swoje podejście do zawodów jeździeckich, dostrzegą w zawodnikach i trenerach partnerów, z którymi razem powinni tworzyć widowisko sportowe? Może w końcu wśród sędziów wywiąże się taka wewnętrzna dyskusja, która pozwoli zmienić ich podejście do wielu kwestii związanych z ich obecnością na zawodach? Może już nie będziemy musieli poruszać w naszych rozmowach tego tematu?
* Stanisław Marchwicki – absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, dyplomowany trener jeździectwa II klasy, Halowy Mistrz Polski z 1995 r., Halowy I Wicemistrz Polski z 1996 r., zwycięzca rankingu PZJ w skokach w 1996 r., trener wychowawca wielu medalistów MP oraz członków Kadry Narodowej MP Juniorów. Jeździec doskonale pracujący z młodymi końmi, czego efektem są zwycięstwa podczas finałów MPMK w skokach we wszystkich kategoriach wiekowych.
Szukaj
Zaloguj się








