Rodzice małych dzieci, które rozpoczynają swoją przygodę z pięknym światem konnej pasji, nie mają tego luksusu. Odpowiedź na to pytanie wydaje się dla nich sprawą kluczową. W tak zwanym środowisku, czyli w gronie ludzi związanych z końmi, temat ten wzbudza wiele kontrowersji. Według jednych rozpoczynanie przygody z końmi od kuców jest dla dzieci jedynie słusznym rozwiązaniem, według innych – dziecko jeżdżące na kucu może tylko nabrać złych nawyków, które szalenie trudno będzie później wyeliminować.

Próbując dojść do tego, jak jest naprawdę, spytałem, co na ten temat sądzi doświadczony jeździec i trener oraz co ważne, również rodzic dzieci uczestniczących w sportowej rywalizacji – Stanisław Marchwicki.

Czy dzieci powinny zaczynać swoją jeździecką przygodę od jazdy na kucach?

Moim zdaniem, tak. Powiem nawet więcej: 3 razy tak.

I to już wszystko? Nie rozwiniesz bardziej tego tematu? Nie widzisz w nim żadnej złożoności problemu? Trzykrotne tak i już po temacie? Przyznam, że całkowicie mnie zaskoczyłeś. I nie jest to pozytywne zaskoczenie.

Oj tam, oj tam. Chciałem po prostu podnieść trochę twoje ciśnienie i wprowadzić nieco świeżości do tych naszych rozmów. Zauważyłeś, że ostatnio coś podejrzanie się zgadzamy w większości poruszanych kwestii? A przecież w przeszłości, jak dobrze pamiętasz, wcale tak nie bywało.

To prawda. Ale to stare dzieje. Widać, dorastamy obydwaj. Albo też z wiekiem łagodnieją nam charaktery.

Może i tak. Wróćmy jednak do tematu, na który chcesz dzisiaj rozmawiać. Wyobraź sobie, że rywalizacja sportowa dzieci na koniach, według obowiązujących w naszym związku przepisów,  rozpoczyna się dzisiaj w wieku 9 lat. Żeby jednak takie dziecko mogło rozpocząć w tym wieku,  powinno rozpocząć treningi wcześniej. Powiedzmy, w wieku 7-8 lat. A właściwie to użycie określenia „trening” nie jest chyba najszczęśliwsze. Zastąpiłbym je obcowaniem z koniem lub zabawą z koniem. Chyba daleko bardziej prawdziwie oddają one sens tego, co powinno się robić z dziećmi w tym wieku. Wyobraźmy więc sobie takie dziecko na dużym koniu. Musisz przyznać, że obraz taki niesie ze sobą wiele obaw. No powiedzmy, że tak mi się wydaje, że powinien te obawy obudzić u ludzi mających doświadczenie z końmi i choć odrobinę wyobraźni. Wystarczy porównać gabaryty dziecka i dużego konia. Posadźmy jednak to dziecko na odpowiednio dobranego kucyka i wtedy sytuacja wygląda całkowicie inaczej. Zgodzisz się z tym?

To prawda. Widok drobnego, 7 czy 8-letniego dziecka na rosłym koniu budzi obawy. Zwłaszcza w oczach rodziców dziecka, ale myślę, że również prowadzącego naukę jazdy trenera czy instruktora. Ale przyznasz, że wielu fachowców przedstawia również swoje obawy w odniesieniu do jazdy na kucach.

Poruszyłeś, moim zdaniem, dwie całkowicie różne kwestie. Pierwsza to jest to, o czym mówiłem, czyli bardzo ograniczone możliwości fizycznego oddziaływania na dużego konia przez dziecko w wieku 7 czy 8 lat. Druga to kwestia złych doświadczeń, jakie rzucają do dzisiaj cień na sport kuców. Cień, jaki był charakterystyczny dla okresu, kiedy ten sport rodził się w Polsce. Używane wtedy do tego celu kucyki, które nazywane były wtedy pony, były po prostu nieodpowiednie. Dzisiaj nikt o tym nie pamięta lub nie chce pamiętać.

Zanim rozwiniesz obydwie kwestie, chciałem wrócić do Twoich początków w Łódzkim Klubie Jeździeckim. Mnie jeszcze wtedy tam nie było, ale z tego, co wiem, klub nie dysponował w tamtym czasie kucykami dla dzieci. Siłą rzeczy trzeba było siadać na normalne, duże konie.

No tak, to prawda. Wydaje mi się jednak, że mamy tutaj do czynienia z prawdą, która ma kilka obliczy. Podanie samego suchego faktu nie może na poważnie być traktowane jako argument przeciwko sadzaniu dzieci ma kuce. Po pierwsze, kiedy ja zaczynałem, to jednak byłem nieco starszy. Po drugie, nie było wtedy innej możliwości. Myślę, że to dostateczne powody, żeby nie traktować moich początków jako obowiązującego dzisiaj w szkoleniu małych dzieci wzorca czy punktu odniesienia.

Jeśli więc pozwolisz, wrócę do właściwego tematu, czyli próby znalezienia odpowiedzi na pytanie, które postawiłeś na początku naszej rozmowy. Zwróć proszę uwagę, że w dzisiejszym sporcie, by realnie myśleć o odnoszeniu sukcesów, trzeba niestety zaczynać go uprawiać stosunkowo wcześnie. Popatrz na to, co dzieje się w piłce nożnej, lekkiej atletyce czy w ogóle w większości dyscyplin. Jeździectwo pod tym względem wcale nie jest inne. Z pewnością rzeczą wyróżniającą jeździectwo jest fakt, że można je uprawiać na najwyższym, światowym poziomie znacznie, znacznie dłużej niż inne dyscypliny. I nie mam tu na myśli takiej gimnastyki artystycznej, w której 20 lat mają sportowi emeryci. Wróćmy jednak do dziecka, które w wieku 9 lat przystępuje do rywalizacji sportowej, czyli mówiąc inaczej – zaczyna startować w zawodach jeździeckich. Podczas wcześniejszego przygotowania i późniejszych startów takie dziecko, które startować będzie na odpowiednio dla niego dobranym kucu, może samodzielnie go do tego startu przygotować. Mam tu na myśli jego wyczyszczenie, osiodłanie, przyprowadzenie na plac treningowy i usadowienie się w siodle.

Jeśli będziemy próbowali to samo zrobić na dużym koniu, to nie ma się co łudzić, to się nie uda. Dziecko nie da rady założyć samodzielnie ogłowia, nie wyczyści konia, bo najzwyklej w świecie nie sięga tak wysoko, żeby sięgnąć do kłębu, szyi i głowy. Musimy więc zrobić to za niego.

To niestety niesie ze sobą pewne negatywne konsekwencje. Po pierwsze, tracimy możliwość nauczenia dziecka od początku obowiązkowości i odpowiedzialności. I zanim zarzucisz mi nadużywanie górnolotnych sformułowań, już tłumaczę się z tych słów. Kiedy młody człowiek rozpoczyna swoją przygodę z jeździectwem przygotowując konia do każdej jazdy i dbając o niego po niej, uczy się tego, że koń nie jest przedmiotem. Przedmiotem, którego można użyć do zabawy i potem porzucić. Możliwość samodzielnej i bezpiecznej pracy przy czyszczeniu konia, jego siodłaniu i w ogóle samodzielnego wykonywania pracy przy koniu uczy dziecko odpowiedzialności i systematyczności. Inaczej mówiąc, uczy się tego wszystkiego, co będzie mu potem potrzebne, kiedy zacznie jeździć na dużym koniu. A kiedy, z jakichkolwiek powodów, takie dziecko odejdzie od jazdy konnej, to z pewnością wyniesione z tej pracy wzorce uczynią z niego osobę bardziej wrażliwą. To jest już sukcesem samym w sobie, prawda? Zanim jednak odpowiesz na to, chciałbym dalej pociągnąć swoją wypowiedź. Otóż, tego typu postępowanie, czyli dobieranie kuca do budowy konkretnego dziecka, pozwala na pozbycie się przez takie dziecko strachu przed koniem. Bo przecież nie wyobrażasz sobie chyba, że dziecko w wieku 7 czy 8 lat bez strachu zacznie czyścić kopyta dużego konia? To samo dotyczy jego czyszczenia, siodłania czy nawet prowadzenia do czy z padoku. Wyobraź sobie taką banalną w stajennej codzienności sytuację, kiedy podczas czyszczenia czy prowadzenia koń nadepnie na nogę 8-letniego dziecka. Jak myślisz, jeśli to będzie kucyk, to obrażenia będą takie same jak w przypadku dużego konia? Być może to trochę przerysowana sytuacja, ale myślę, że bardzo dobrze oddaje ona to, co chcę powiedzieć: ze względu na fizyczne możliwości dziecka, a także ze względu na jego psychikę, jazda na kucach jest dla dzieci znacznie sensowniejsza i co najważniejsze w tym wszystkim, jest znacznie bezpieczniejsza. Duży koń budzi z pewnością znacznie większe obawy takiego dziecka. Jego gabaryty i masa są dla dziecka czynnikiem usztywniającym. A to, jak wiemy, znacznie utrudnia sam proces nauki jazdy konnej.

W sporcie jeździeckim używa się kuców różnych grup. Wysokość koni waha się od 120 cm w kłębie do 148 cm. Te najmniejsze kuce przewidziane są oczywiście dla najmniejszych dzieci. Ponieważ dzieci szybko rosną, więc rodzice powinni zmieniać takiego kucyka na wyższe grupy, podążając za jego fizycznym rozwojem, dochodząc w ten naturalny sposób do jazdy na dużych koniach. Oczywiście te duże konie powinno się dobierać z głową. Nie ma co próbować przesadzać dziecko z D-grupowego kuca na konia 180 cm w kłębie.

Zgodzisz się chyba, że panuje w środowisku dosyć powszechna opinia o tym, że bardzo trudno jest się przestawić młodym jeźdźcom po przygodzie z jazdą na kucach na prawidłową jazdę na dużych koniach?

Zgodzę się. Tak jest faktycznie. Ale muszę powiedzieć, że odnoszę wrażenie, że opinia ta kreowana jest przez ludzi, którzy nie do końca rozumieją mechanizm przejścia z kuca na dużego konia albo w ogóle nie mają tego typu doświadczeń. Rzucona w środowisko opinia żyje swoim własnym życiem, co jednak niewiele ma wspólnego ze stanem faktycznym. Oczywiście są pewne różnice w tym, jak dzieci powinny jeździć dosiadając kuca i jak powinny to robić siedząc na dużym koniu. Wynikają one z budowy obydwu koni, z mechaniki i powiedzmy tak – fizyczności ruchu obydwu wierzchowców. Kiedy jednak szkoleniowiec zajmujący się nauką i rozwojem dziecka w okresie, kiedy jeździł na kucu, zrobił to dobrze, to przejście na dużego konia jest stosunkowo proste. Podstawy dobrego wyszkolenia to fundament, na którym można coś sensownego zbudować. Jeśli zrobi to po tak zwanych łebkach, to oczywiście te braki wcześniej czy później wyjdą. I to właśnie tutaj tkwi sedno problemu. W takich przypadkach sama zmiana kuca na dużego konia tylko obnaża wcześniejsze braki w wyszkoleniu. Tak wiec to raczej nie najlepsza wizytówka niektórych szkoleniowców niż problem wielkości dosiadanego przez dziecko konia. Popatrzmy obiektywnie na czołówkę polską w skokach w kategorii młodych jeźdźców czy grupę seniorów młodego pokolenia. Przecież oni wszyscy zaczynali swoje starty i co ważne, odnosili również sukcesy, startując na kucach właśnie. To powinno dać dużo do myślenia. Myślę, że większość wyznawców teorii o problemach jeźdźców po zmianie kuca na dużego konia nie ma o tym fakcie zielonego pojęcia.  Powtarzają trochę bezmyślnie zasłyszane gdzieś i szerzone przez „szemrane autorytety” teorie. Szkoda, że nie zadają sobie trudu konfrontacji ich z prawdziwym, realnym jeździectwem. Szkoda, że nie wyciągają samodzielnych wniosków. Przecież to w jeździectwie jest sprawa podstawowa. Bez niej nie można w nim dojść do niczego.

Trochę mocno potraktowałeś ludzi głoszących tę teorię, czyli tych myślących odmiennie. Czy nie za mocno?

No, może troszkę mnie poniosło. Ale czasem trudno mi wytrzymać, kiedy widzę, jak w naszym środowisku niekompetencja zdobywa ogólny poklask. Jak wcześniej powiedziałem, podstawowe wyszkolenie w przypadku jazdy na kucach i dużych koniach jest takie samo. I może ono być albo dobre, albo złe. Jeśli w procesie szkolenia na samym jego początku popełni się jakieś błędy lub pominie jakiś etap, to wcześniej czy później ktoś będzie musiał to nadrobić. Im później to nastąpi, tym więcej pracy i potu to będzie kosztowało. To naprawdę cała tajemnica. Reszta to są szczegóły. Szczegóły, które można stosunkowo prosto skorygować, jeśli jeździec posiada odpowiednią bazę i chęć dalszej nauki. Bo wielokrotnie to nie przeszłość startowa w rywalizacji kuców jest źródłem problemu, tylko najzwyklejszy „syndrom mistrza”. Jeśli dziecko jest przeświadczone o swoim mistrzostwie, a często za taki stan ponoszą winę jego rodzice nadmuchując balon dziecięcego ego, to niewiele da się zrobić. Do pełnego naczynia nie da się nic więcej nalać. To problem tak zwanego KOR-u, czyli reakcji i zachowań rodziców startujących dzieci. Ale to chyba temat na niełatwą, całkowicie inną rozmowę.

No dobrze. Skwituję to w ten sposób, że jestem w stanie przyjąć to, co powiedziałeś, ponieważ w końcu swoją własną karierą zawodnika i co chyba jeszcze ważniejsze, swoją wieloletnią i udokumentowaną sukcesami swoich podopiecznych karierą szkoleniowca potwierdzasz, że jesteś profesjonalistą, który wie, co mówi. Powiedz mi jednak, czy kolejna opinia krążąca w środowisku i mówiąca o tym, że kuce są na ogół złośliwe, krnąbrne i trudne do współpracy zawiera choć ziarnko prawdy?

Sądzę, że na to pytanie nie ma jednej, prostej odpowiedzi typu: tak, to prawda lub nie, to nieprawda. Odpowiem więc może tak: tak, dawniej takie twierdzenie miało swoją rację bytu, ale dzisiaj już ją na ogół straciło. Straciło wraz z postępem hodowlanym i naszymi doświadczeniami w użytkowaniu tych koni. Kiedy sport kuców się w Polsce rodził, to trafiały do niego na początku konie, które po prostu nie powinny do niego nigdy trafić. Zresztą, popatrzmy na zdjęcia z tamtych czasów, kiedy to w Polsce nastąpił burzliwy rozwój jeździeckiego sportu kuców, nazywanego wtedy pony. Wiele koni dzisiaj budziłoby zdumienie. Były to bardzo często przypadkowe krzyżówki dużych koni z kucem szetlandzkim czy krnąbrnym z natury konikiem polskim. Nieproporcjonalnie wielkie głowy, długa kłoda, króciutkie nóżki. Zmuszaliśmy wtedy te biedne koniki do czegoś, czego one wykonać po prostu nie mogły. Dlatego nie ma się co dziwić, że one się po prostu buntowały. Dosyć szybko nauczyły się, że jak pozbędą się swojego jeźdźca, to mają więcej swobody i nie muszą skakać. Myślę też, że nie bez znaczenia było nie zawsze racjonalne podejście rodziców startujących wtedy na kucach dzieci oraz niestety, części szkoleniowców zajmujących się nimi. Głód sukcesów okazywał się w wielu przypadkach silniejszy niż zdrowy rozsądek. Parcie na zwycięstwo za wszelką cenę i wielka presja wywierana na dzieci przez rodziców to były obrazki, które rzucały się wtedy w oczy. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że takie zachowanie było regułą. Jestem nawet pewien, że tak nie było. Po prostu takie zachowania rzucały się w oczy. To wszystko. I tutaj muszę przyznać, że zdarzali się szkoleniowcy poddający się temu zachowaniu. Szukający szybkiego sukcesu, by zachować klienta. W końcu to przecież było dla nich źródło utrzymania. To była i jest do dzisiaj kwestia indywidualnych wyborów poszczególnych szkoleniowców. Nie podejmuję się dyskusji o tych wyborach. Nie znam uwarunkowań, odniesień każdego przypadku. A z pewnością miały one znaczące znaczenie przy podejmowaniu konkretnej decyzji. Zostawmy te kwestie na boku, nie wniosą one nic znaczącego do tematu naszej dzisiejszej rozmowy.

Ta przypadkowość w wyborze koni używanych w zawodach na kucach spowodowała, że ukształtowała się generalizująca sprawę opinia, że wszystkie kuce są krnąbrne, że żeby ruszyć – trzeba je „skopać”, a skręcenie możliwe jest wyłącznie poprzez ich szarpanie. Tak prowadzone dzieci istotnie po przesiadce na duże konie próbowały zastosować te same wzorce. Skutki tego były i są łatwe do przewidzenia. Choć może powiem nieco inaczej: były i są łatwe do przewidzenia dla dobrego, znającego się na rzeczy szkoleniowca. Tylko że widzisz, to nigdy nie był problem tych dzieci. To był i być może jeszcze jest problem nieodpowiednich szkoleniowców. Ludzi bez wyobraźni, którzy być może powinni się zajmować w swoim życiu całkowicie innymi sprawami niż szkolenie jeździeckie dzieci.

Przy okazji naszych rozmów, w odniesieniu do dużych koni wielokrotnie mówiłem o tym, że nie każdy koń musi i powinien być sportowcem. Zupełnie tak jak nie każdy człowiek. Nie ma powodów, żeby zasada ta nie obowiązywała w przypadku kuców. Po prostu należy korzystać ze starannie wyselekcjonowanych przez hodowców kuców. To cała tajemnica.

No tak, ale jak ja pamiętam tamte czasy, to dosyć szybko pojawiły się w konkursach pony całkowicie inne, małe koniki. Harmonijnie zbudowane, o niezłym ruchu i dobrej technice skoku. Szybko jednak doszło do tego, że cena na rynku za takie kuce dogoniła, a nawet sporo przekroczyła, ceny osiągane przez niezłej klasy duże konie.

Faktycznie tak było. Ale dotyczyło to, jak pewnie pamiętasz, koników z grupy D, czyli z grupy, w której odbywały się mistrzostwa Europy. Myślę, że był to jeden z czynników, które spowodowały regres sportu kuców. W niższych grupach nie było takiego szaleństwa cen. Konie w nich były więc bardziej dostępne dla rodziców małych, rozpoczynających swoją sportową przygodę dzieci.            Powodów regresu, w jakim znalazł się w pewnym momencie sport kuców, było w moim odczuciu więcej. Wydaje mi się, że zaważyła przede wszystkim wola działaczy i szefostwa samego PZJ. Ktoś w pewnym momencie stwierdził, że lepiej rozwijać sport dzieci na dużych koniach, a ich rywalizację na bardziej pasujących dla nich kucykach można sobie odpuścić. To był chyba błąd. Duży błąd. Wydaje mi się, że jakiegoś spektakularnego sukcesu na najważniejszych, międzynarodowych imprezach dzięki temu nie zanotowaliśmy. Tak jak w przypadku pony, były starty lepsze i gorsze; myślę, że na miarę naszych ówczesnych możliwości. Zresztą, nie bardzo rozumiem, dlaczego musimy rozpatrywać w przypadku dzieci alternatywę sport na kucach czy sport na dużych koniach? Jak już mówiłem, w mojej opinii to jest jedna całość. Wzajemnie się uzupełniająca całość. Przy takim rozumieniu tego tematu nasze początkowe pytanie traci jakby sens swojego istnienia. Nie sądzisz?

W takim ujęciu jak to zrobiłeś istotnie jakby tak. Jednak w praktyce pytanie to stawia sobie wielu rodziców, więc sądzę, że warto o tym rozmawiać. Jeśli pozwolisz, zmienię teraz nieco kierunek naszej rozmowy. Obserwując wielokrotnie konkursy kuców podczas międzynarodowych zawodów w skokach, jakie odbywały się w Polsce, miałem bardzo mieszane odczucia w stosunku do tego, co tam widziałem. Czasem miałem ochotę zamknąć oczy.

Wiem, o czym mówisz. Może się teraz zdziwisz, ale po części zgadzam się tymi odczuciami. Sądzę jednak, że wypada ten temat trochę dokładniej omówić. Weźmy za przykład konkursy rozgrywane podczas wspaniałej imprezy, jaką są zawody Cavaliada. Nie podoba mi się, że dzieci muszą w nich tak mocno galopować, jechać na tak zwany „pędzel”. Mówię to jako szkoleniowiec i jako rodzic startującej w tych konkursach córki. Z drugiej jednak strony, konkursy te są wspaniale przyjmowane przez widownię. Jej żywiołowe reakcje to dowód, że jeździectwo tak podane trafia do serc widzów. Czyli mówiąc inaczej, są one wspaniałą reklamą jeździectwa. Gdyby te startujące w Poznaniu dzieci pojechały szkoleniowo, spokojnie, z dbałością o styl jazdy, to konkurs ten byłby po prostu dla widzów nudny. Stałby się antyreklamą jeździectwa.

Bardzo dużo w takich konkursach zależy od budowniczego toru przeszkód. Startują w nich często konie z różnych grup. Niestety na ogół tor przeszkód stawiany jest pod konie, które dzięki swoim wymiarom wydajniej kryją teren w galopie. By nawiązać z nimi walkę, dzieci dosiadające mniejszych kuców muszą nadrabiać tę różnicę tempem jazdy. Przypadki, kiedy autor toru przeszkód buduje go tak, żeby zniwelować tę fizyczną przewagę, to prawdziwa rzadkość. A szkoda. Być może trzeba stosować jakieś pachołki wyznaczające obowiązkowe przejazdy? Być może trzeba inaczej znaleźć handicap dla dzieci jadących na mniejszych koniach.

Tydzień po zawodach Cavaliada nasza córka startowała w Wigilijnych Zawodach w ŁKJ, gdzie na innym koniu pojechała bardzo spokojnie, szkoleniowo. Wiele osób gratulowało nam tego spokojnego przejazdu, ale córka, po bezbłędnym przejeździe, zajęła w konkursie jakieś dalsze miejsce. Jak myślisz, czy łatwo nam było jej wytłumaczyć, dlaczego nie pozwoliliśmy jej walczyć o wygraną w tym konkursie? Ja wiem, że ten przejazd ze szkoleniowego punktu widzenia dał więcej niż „pędzlowanie” po wygraną. Pozostaje jednak w dziecku uczucie niedosytu.

Domyślam się, że mieliście z tym niezły orzech do zgryzienia.

Ano, mieliśmy. Ale poradziliśmy sobie. Jest jednak w tym wszystkich jeszcze jeden aspekt. Rozpoczynając zabawę w sport dzieci w wieku 9 lat trzeba bardzo ostrożnie i starannie dawkować im jeździectwo nie tylko w jego fizycznej postaci. Mam tu na myśli samą technikę jazdy, kwestię prawidłowego dosiadu, odpowiednich zachowań i reakcji. To jest niejako jedna strona medalu. Na jego drugiej stronie jest kwestia psychiki młodego w końcu zawodnika. Tutaj celowo użyłem słowa zawodnik, a nie dziecko. Bo bycia zawodnikiem trzeba uczyć. Chodzi mi o uczenie dziecka walki o zwycięstwo, samego wygrywania oraz ponoszenia porażek. Bo nie możemy zapominać o tym, o co w sporcie tak naprawdę chodzi, czyli o walce o zwycięstwo w konkursie. Zostawmy jednak szczegóły, bo sądzę, że wyszedłby z tego co najmniej taki sam, jeśli nie dłuższy, temat. Po prostu  oceniając takie jak mówisz konkursy kuców trzeba brać pod uwagę również i ten aspekt. Musisz przyznać, że wtedy ich ocena wygląda już inaczej.

Rozumiem więc doskonale organizatorów, którzy w ten sposób układają program zawodów, że widzowie oglądają te ścigane konkursy. Kwestia tego, żeby nie narobiły one zbyt dużego spustoszenia w wyszkoleniu dzieci, to myślę kamyczek do ogródka szkoleniowców zajmujących się dziećmi.

Zresztą, mówimy teraz o pewnym tylko wycinku sportu dzieci startujących na kucach. A jego codzienność jest przecież troszkę inna. Na zawodach ogólnopolskich rozgrywane są konkursy z oceną stylu jeźdźca. Co prawda, finały jechane są już jako konkursy dokładności z rozgrywką, ale trzeba przecież wyłonić zwycięzców. Nie demonizowałbym więc nadmiernie tego problemu.

Trzeba po prostu zdawać sobie sprawę z tego, co one niosą i w codziennej pracy szkoleniowej neutralizować te negatywne skutki doceniając również te pozytywne. 

Pora chyba kończyć. Może pokusisz się o jakieś krótkie podsumowanie tego, co do tej pory powiedzieliśmy o tym, na jakich koniach powinny zaczynać jazdę sportową dzieci?

Myślę, że podsumowaniem tematu jest cała nasza rozmowa. Ale skoro nalegasz, to powiem tak: za nauką dzieci sportowej jazdy konnej na kucach przemawiają trzy czynniki. Pierwszy to bezpieczeństwo dziecka. Drugi to względy techniczne samego procesu nauki. Bo jakim bezpieczeństwie i jakiej technice jazdy możemy mówić, kiedy dziecko ledwo sięga pietą za tybinkę siodła? O jakim działaniu jego łydki możemy wtedy mówić? Jak takie dziecko ma zakłusować? Chyba tylko na cmokanie i na bat, bo o prawidłowym działaniu pomocy nie możemy w żadnym razie mówić. I na koniec trzeci powód, czyli prawidłowy rozwój psychiki dziecka, nauczenie go dbałości o swojego konia, nawiązanie przez dziecko właściwej z nim więzi. Możliwość samodzielnego wykonania codziennej pielęgnacji, wykonywania pozostałych prac związanych z koniem osiągnięcie tej więzi zapewnia. Zrzucenie tego wszystkiego na świat dorosłych uczy czegoś wręcz przeciwnego. Uczy przedmiotowego traktowania konia.

Dziękuję bardzo za kolejną, interesującą rozmowę.

I ja dziękuję. Mam nadzieję, że tym razem to nie sami jeźdźcy coś z niej pozytywnego wyniosą. Bo chyba właściwym adresatem tego naszego gadania byli tym razem rodzice dzieci, które będą dopiero wchodziły na ścieżkę sportu jeździeckiego. 

Artykuł opublikowany w Świat Koni 2/2015



* Stanisław Marchwicki – absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, dyplomowany trener jeździectwa II klasy, Halowy Mistrz Polski z 1995 r., Halowy I Wicemistrz Polski z 1996 r., zwycięzca rankingu PZJ w skokach w 1996 r., trener wychowawca wielu medalistów MP oraz członków Kadry Narodowej MP Juniorów. Jeździec doskonale pracujący z młodymi końmi, czego efektem są zwycięstwa podczas finałów MPMK w skokach we wszystkich kategoriach wiekowych.