Jeździectwo w powszechnym odczuciu to sport bardzo elitarny. Tak zwany „statystyczny, przeciętny Polak” bardzo często traktuje jeździectwo jak inne „egzotyczne” konkurencje, takie jak żeglarstwo, golf czy tenis, łącząc je z „wielkim światem”, blichtrem i olbrzymimi pieniędzmi.

 

Trzeba uczciwie przyznać, że samo jeździectwo, które w swojej istocie (w wersji oficjalnej) jest dosyć konserwatywne i niezbyt chętnie poddaje się modowym nowinkom, skutecznie ten obraz kultywuje. Strefy VIP-ów z paniami w wieczorowych sukniach i kapeluszach oraz panami w eleganckich smokingach, szampan, markowy koniak i wymuskanie do granic ludzkiej możliwości konie i sprzęt jeździecki, piękne, kolorowe przeszkody na parkurach najczęściej wspaniale udekorowanych kwiatami i zielenią, eleganckie i mocno osadzone w tradycji stroje zawodników prezentujących swój kunszt jeździecki na czworobokach czy parkurach zdają się skutecznie te powszechne odczucia usprawiedliwiać.

 

Czy jednak obraz ten jest prawdziwy? Czy jeździectwo faktycznie oprawiają wyłącznie ludzie bogaci lub wręcz nieprzyzwoicie bogaci? Z pytaniami tymi zwróciłem się podczas kolejnego spotkania do Stanisława Marchwickiego, doświadczonego zawodnika oraz trenera jeździectwa, mającego w swoim trenerskim dorobku niezliczoną ilość sukcesów swoich podopiecznych z medalami Mistrzostw Polski włącznie i współpracującego z redakcją Świata Koni szkoleniowca, prowadzącym już kilka razy zajęcia w klinikach Świata Koni. Stanisław Marchwicki jest również osobą, która z racji swoich codziennych zajęć doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaką rolę we współczesnym polskim jeździectwie pełnią pieniądze.

 

Czy sądzisz, że dzisiejsze polskie jeździectwo w swoim sportowym wydaniu jest przeznaczone – czy może powiem inaczej: możliwie do uprawiania jedynie przez bardzo bogatych ludzi?

 

Widzę, że dzisiaj wziąłeś się za bardzo ciężki i chyba niewdzięczny temat. Czy jeździectwo mogą uprawiać ludzie niekoniecznie majętni? W poprzedniej naszej rozmowie poruszaliśmy temat początków w jeździectwie. I wtedy sobie powiedzieliśmy przecież, że można to zrobić uzbrojonym w markowe, drogie ciuchy, sprzęt jeździecki z najwyższej półki i własnego konia kupionego za przysłowiową harmonię pieniędzy.

 

Tak, doskonale to pamiętam, ale przepraszam za wpadnięcie w słowo, ale chciałbym już na wstępie coś sprostować. Otóż, w moim dzisiejszym pytaniu miałem na myśli sportowe uprawianie jeździectwa.

 

Tak, zauważyłem to. Jednak całkiem świadomie zacząłem od dosyć szerokiego aspektu. Zauważ bardzo proszę, że mówiąc o sporcie jeździeckim nie możemy całkowicie odciąć się od całego spectrum. Dziwi mnie to trochę, bo przez wiele lat naszej wspólnej pracy w Łódzkim Klubie Jeździeckim przekonywałeś mnie do takiego spojrzenia na sport jeździecki. Dzisiaj, kiedy podzielam ten punkt widzenia, widzę, że próbujesz namówić mnie na dzielenie go na lepsze i gorsze. Czyżbyś tak diametralnie zmienił swoje zdanie?

 

Chyba się nie zrozumieliśmy. Chciałem oddzielić sport jeździecki od całego jeździectwa jako jego wąski, wyspecjalizowany wycinek. Wycinek, który w moim odczuciu jest jednak szczególnie kosztowny.

 

No dobrze, nie ma powodu do spierania się już na wstępie naszej rozmowy o sprawy, które w gruncie rzeczy nas nie różnią. Pozwól więc, że wrócę do swojej poprzedniej myśli i wyjaśnię do końca, dlaczego zacząłem od tak ogólnego pojęcia jeździectwa. Jeśli chcemy mówić o solidnym przygotowaniu zawodnika do uprawiania sportów konnych, to musi on przebrnąć przez szkolenie podstawowe. To taki wspólny konar, z którego dopiero później rozrastają się poboczne gałęzie. I tutaj właśnie natrafiamy na pierwsze bariery. Mówiłem już o tym, że bardzo nad tym ubolewam, że ogólnie jeździectwo zaczyna się Polsce robić coraz droższe. Składa się na to wiele czynników. Z pewnością rosnący poziom profesjonalizmu polskich stajni ma na to niemały wpływ. Po prostu wzrost jakości musi się wiązać ze wzrostem kosztów. Nikt chyba nie oczekuje, że te coraz bardziej profesjonalnie prowadzone ośrodki jeździeckie i stajnie będą działały w oderwaniu od ekonomicznych realiów. Że ich właściciele będą podejmować swoje działania nie oglądając się na wypracowanie zysku. To przecież dzięki niemu mogą rozwijać się i nie ma co ukrywać, zaspokajać swoje konsumpcyjne potrzeby. Przecież każdy z nas pracuje z takich właśnie pobudek. A więc można powiedzieć, że sport jeździecki jest najdroższą chyba formą uprawiania jeździectwa.

 

Czy może być inaczej? Czy możemy coś zrobić, żeby uprawianie tego sportu stało się tańsze? Bardziej dostępne dla przeciętnego Polaka?

 

To naprawdę dobre pytania. Zastanawiam się jednak, czy w naszej rozmowie mogą paść na nie sensowne odpowiedzi? Bo pomyśl, na co tak naprawdę mamy wpływ? Co my możemy zmienić w swoim działaniu, żeby jeździectwo jako sport stało się tańsze dla ludzi go uprawiających? Powiedzmy, że ktoś jako szkoleniowiec obniży cenę za swoją usługę. Ktoś inny zmniejszy opłatę na przykład za hotel konia, a jeszcze inny taniej zawiezie komuś konia na zawody. Czy cokolwiek to zmieni w skali problemu? Nie sądzę.

Wszystkie te stawki są dzisiaj kalkulowane bardzo często z bardzo wąskim marginesem zysku. To nie tutaj trzeba szukać prawdziwych, realnych oszczędności.

 

Może łatwiej przyjdzie nam wobec tego znaleźć właściwego adresata tych pytań, kiedy określimy, gdzie te zasadnicze koszty powstają?

 

Myślę, że to dobra droga. W moim odczuciu, który podziela wielu trenerów i zawodników, co wiem z przeprowadzanych przez mnie rozmów, koszty, o których wysokości moglibyśmy rozmawiać, wynikają bezpośrednio z faktu uczestnictwa w zawodach. Właśnie skończył się sezon halowy i część polskich zawodników rozpoczęła już sezon startów na otwartych hipodromach. Większość zawodników ma bardzo napięty kalendarz startów. Zawodnicy, którzy traktują uprawianie jeździectwa jako swoją podstawową profesję, ruszają co weekend na zawody różnej rangi. Jedni promują w ten sposób młode konie powierzone im do pracy i przygotowania do większych rzeczy. Inni, oprócz tego, chcąc zapewnić sobie właściwy rozwój sportowy szukają okazji do startów zagranicznych w mocno obsadzonych turniejach. Na tym poziomie koszty startów rosną z racji konieczności ponoszenia ich w obcej walucie oraz znacznych odległości, jakie trzeba pokonać, by na te zawody dojechać.

 

Ale w przypadku zagranicznych startów tutaj w kraju nie mamy chyba możliwości sprawczych, by obniżyć obciążenie dla polskich zawodników. Czy jest wobec tego sens poruszać ten aspekt w naszej rozmowie?

 

Niby masz rację, ale nie do końca. Mówiąc o zagranicznych startach musimy zdawać sobie sprawę, że w zawodach tych startują różni zawodnicy. Ci, którzy rozwijają się i wyjazdy za granicę sa dla nich naturalną konsekwencją obranej drogi. Oni lub ich sponsorzy, którymi w przypadku polskiej młodzieży są na ogół ich rodzice, bez szemrania płacą za to. Tutaj mamy prostą i czytelną sytuację: w miarę posiadanych środków jeżdżą oni i startują oczekując jedynie tego, żeby nikt im w tym nie przeszkadzał. Jednak w przypadku startów członków kadry narodowej sytuacja już taka prosta nie jest. Z jednej strony, nakładane są na nich pewne obowiązki startowe, a z drugiej – brak jest jakiejś konkretnej i konsekwentnej polityki wspierającej te starty.

 

No tak, widzę już w jakim kierunku zmierza Twój wywód. Za chwilę pewnie usłyszę, że ciałem, które powinno podjąć się trudu uporządkowania tych wszystkich spraw i podjęcia działań na rzecz obniżenia kosztów uprawiania sportów jeździeckich, jest Polski Związek Jeździecki.

 

A czy widzisz lub możesz mi wskazać jakieś innego adresata? To przecież PZJ, z całą swoją strukturą i niemałą wcale dzisiaj armią pracowników, powinien się tym zajmować. Przecież zgodnie z jego statutem celem jego istnienia jest organizacja współzawodnictwa sportowego, popularyzacja i rozwój jeździectwa, jak również reprezentowanie, ochrona praw i interesów oraz koordynacja działań wszystkich członków związku w kraju i za granicą. Jak widzisz, przygotowałem się do tej rozmowy i wypisałem kilka rzeczy. Zresztą obydwaj wiemy, że sam jesteś w to zaangażowany i pewnie znasz to lepiej od mnie. Ciągłe podnoszenie kosztów uczestnictwa w sportowym współzawodnictwie ciężko jednak nazwać popularyzacją czy rozwojem jeździectwa. Jak wiesz, doskonale rozumiem, że PZJ musi za to, co robi, pobierać jakieś opłaty, bo bez nich trudno by było podjąć mu jakiekolwiek działania. Czekanie na wsparcie z Ministerstwa Sportu i Turystyki w dzisiejszych czasach to pewne samobójstwo związku sportowego. Wydaje mi się jednak, że jest gdzieś granica w podnoszeniu kosztów uprawiania sportu. Po jej przekroczeniu PZJ może nie mieć już powodu do swojego istnienia, bo startujących zawodników po prostu zabraknie.

 

Poczekaj chwilkę. Czy czasem nie dramatyzujesz zbyt mocno? Przecież PZJ od listopada 2012 roku się zmienia. Może trzeba cierpliwie poczekać na jego transformację? Może wtedy będzie już wszystko tak jak być powinno?

 

Nie neguję, że PZJ się zmienia. Widzę to. Jednak w tej drodze do osiągnięcia ostatecznej formy działania związek nie może działać w całkowitym oderwaniu od realiów naszej codzienności. Popatrz na to w ten sposób, że to właśnie startujący zawodnicy ponoszą ciężar tych wszystkich zmian i transformacji. Popatrz, jak dzisiaj wygląda kwestia organizacji zawodów w Polsce. Niedawno miałem okazję dyskutować o tym z Jackiem Tokarskim, którego przecież znasz. Zwrócił mi on uwagę na fakt, że dzisiaj obowiązuje system ponoszenia kosztów startu w zawodach, powiązany z jego całkowitą pulą nagród. Dawniej opłaty za start powiązane były bezpośrednio z pulą premii finansowych w konkursie, w którym startowałeś. To chyba było uczciwe. Dzisiaj wygląda to tak, że ceny wzrosły podwójnie. Na przykład na zawodach rangi ogólnopolskiej, gdy w pierwszym dniu pojedziesz DR, a potem tylko ŚR, to i tak płacisz tak samo, jakbyś startował w DR. Ponadto zwróć uwagę na to, co powiedział mi Jacek i z czym się zgadzam, że w obowiązującym dzisiaj systemie opłat za starty, czy startujesz raz przez całe zawody czy 5 razy, opłata jest ta sama.

 

Jaki z tego wniosek? Nie opłaca się szanować koni i z głową planować ilość ich startów. To zabija jeździectwo, a nabija kasę organizatorom zawodów. Popatrz na to, co stało się z tegoroczną edycją HPP w skokach. Wielu zawodników nie brało w nim udziału ze względu na koszty. To nie jest chyba dobra sytuacja.

 

Pule nagród w polskich zawodach są takie, że tylko wygrane w konkursach lub miejsca w ścisłej ich czołówce dają możliwość odegrania wyjazdu na zawody. Mówię tutaj o możliwości, a nie o gwarancji. Popatrz, jak to ma się do sportu. Do szkolenia, do planowania rozwoju konia czy zawodnika. Dlaczego zmusza się startujących do ciągłego ścigania się o pieniądze, by przeżyć kolejny miesiąc w tej branży? Jak w tej sytuacji wyglądają starty młodych zawodników? Jakie oni mają na ogół szanse, by ugrać coś w rywalizacji z seniorami? Przyznasz chyba, że niewielkie. Czy cały ciężar uprawiania sportu jeździeckiego muszą w ich przypadku brać na swoje barki ich rodzice?

 

Popatrz, jak w tej sytuacji wygląda praca i zagrywanie młodych koni. Czy startując na nich też trzeba ścigać się o kasę? Sam wiesz przecież, że to jest droga donikąd. W ten sposób zmarnujemy w kraju każdego dobrze zapowiadającego się konia, zanim uda mu się rozwinąć i pokazać swoją klasę. Organizatorzy zawodów ściągają kasę od uczestników za wpisowe, boksy itp., bardzo często stosując wygórowane ceny za dodatkowe kwestie. Na przykład podłączenie koniowozu do prądu – 180 zł, mała belka słomy – 25 zł itp. A przecież prócz tych opłat maja także zysk z gastronomii, noclegów, opłat za stoiska itp. Mówi się o tym, że by zrobić zawody, trzeba szukać sponsorów. Ale czy ma to sens, skoro i tak za wszystko zapłacą startujący zawodnicy? Nie do końca też prawdziwe są opowieści o wolnym rynku organizatorów. Prawda jest taka, że ci, co już dysponują odpowiednim obiektem, dostają imprezy typu HPP, gdzie jest gwarancja frekwencji. Nowi dostaną ZO 1*, gdzie nawet nie można zrobić I kl. sportowej, a w nowe miejsce niewielu pierwszy raz przyjedzie. Organizatorzy tacy, gdy wypłacą nagrody, to dołożą do imprezy.

 

Przy imprezach o dużej frekwencji paradoksalnie im wyższa pula nagród, tym zdecydowanie większy zysk organizatora. By zwiększyć zysk, bardzo często dokładają oni jeszcze zawody regionalne. W efekcie wysokie konkursy odbywają się w nocy. Gdzie tu dobro konia?

 

Ufff, aż zamilkłem na chwilę. Faktycznie, jak zawsze się przygotowałeś do naszej rozmowy. Powiedz, czy widzisz jakieś wyjście z tej sytuacji?

 

By jeździectwo stało się sportem dostępnym również dla początkujących i mniej zamożnych, a nie ruletką czy pokerem dla najbogatszych i kilku najlepszych zawodników odgrywających starty, potrzebne są zmiany. Pod względem szkoleniowym konia i jeźdźca, i myślę, że tutaj się zgodzisz ze mną; startów w zawodach nie możemy zastąpić wyłącznie treningami. Pracując wyłącznie u siebie w domu nie damy rady przygotować pary do udziału w poważnych zawodach. Do tego celu potrzebne są starty kontrolne. To prosta do zrozumienia chyba dla każdego chyba każdego kuchnia szkoleniowca. Zgadzam się z Jackiem Tokarskim, który proponuje konkretne rozwiązanie, czyli opłata za boks na 3-dniowych zawodach w wysokości 200-250 zł (za tę cenę można znaleźć 2 os. pokój ze śniadaniem na 2 doby, a wynająć boks organizator może już od 120 zł). Jeżeli organizator żąda dodatkowej opłaty za każdy dzień dłuższego użytkowania boksu, powinien również brać mniej, gdy ktoś używa boks krócej lub nie przyjedzie wcale. Opłata organizacyjna za konia na poziomie 80-100 zł, która pozwala na starty we wszystkich konkursach i zdobywaniu klas oraz punktów rankingowych, ale nie upoważnia do odbioru nagród finansowych. To byłby ukłon w stronę tych zawodników, którzy nie mają żadnych szans na zajęcie płatnego miejsca. Jeźdźcy pragnący walczyć o nagrody finansowe zgłoszą to przy zapisie do konkursu i wpłacą odpowiednie wpisowe, którego wysokość będzie uwarunkowana ilością zawodników zgłoszonych do konkursu z opcją partycypowania w rozdziale nagród i puli nagród w tym konkursie. Dokładne określenie procentowego poziomu tego wpisowego można ustalić na drodze konsultacji ze środowiskiem.

 

No dobrze, ale kto miałby zająć się wdrożeniem tego systemu? Dlaczego oczekujesz, że ktoś za zawodników zajmie się tym tematem?

 

Widzę, że mimo upływu lat harcerstwo nie wywietrzało z Ciebie. Przecież właśnie po to istnieje PZJ, jego zarząd i komisje sportowe. Zawodnicy niech się zajmują tym, od czego są, czyli trenowaniem, jazdą i startami. My po po prostu nie mamy na to czasu.

 

Wydaje mi się, że to nie jest takie proste. Ale kwestia reprezentacji środowiska w PZJ to całkiem inny temat. Na całkiem inną rozmowę. Tymczasem dziękuję Ci za tę dzisiejszą.

 

Ja również dziękuję.

 


Artykuł opublikowany w Świat Koni 5/2015