Zatrzymajmy się na chwilę na wynikach osiągniętych w 2014 roku przez Polaków. Jak już informowaliśmy, najlepszy z Polaków, Jarosław Skrzyczyński zajął w podsumowującym rok 2014 LR No 168 miejsce 155, startując w konkursach, których wyniki zaliczane były do Longines Rankings 29 razy. Zgromadził w tych startach 808 punktów rankingowych. Prosta arytmetyka mówi zatem, że w każdym z tych startów nasz rodak zdobywał 27,86 pkt. rankingowego. Michał Kaźmierczak, zajmujący w LR 186 miejsce zdobywał swoje 685 punkty w dokładnie takiej samej ilości startów. Pozwoliło mu to na zajęcie 186 miejsca, ze średnią skutecznością 23,62 punktu rankingowego w każdym starcie. Trzeci z Polaków, Piotr Morsztyn uplasował się w LR na 279 miejscu z dorobkiem 430 punktów, które zdobył w 17 startach. Daje mu to średnią 25,29 pkt w każdym starcie. 

W ścisłej światowej czołówce, czyli pierwszej dziesiątce Longines Rankings średnia ilość zdobytych punktów to 2537 przy średnio 83 startach (średnia 30,56 pkt/start). Najwięcej startów w konkursach zaliczanych do LR ma na swoim koncie czwarty zawodnik tego zestawienie: niemiecki skoczek Daniel Deusser, który swoje 2540 punktów uzbierał w aż 112 startach (średnio 22,68 pkt./start). Na drugim miejscu jest szósty zawodnik na tej liście – Kevin Staut (FRA). Francuz startował w konkursach LR 105 razy, co pozwoliło mu na zdobycie równo 2500 pkt.(średnio 23,81 pkt./start).
Jak widać w wartości średniej ilości punktów uzyskiwanych podczas startu w konkursie LR nasi czołowi zwodnicy nie mają powodu do wstydu.

Dlaczego o tym piszę? Otóż ilość zdobytych punktów, ilość startów w konkursach zaliczanych do LR oraz średnia ilość zdobytych w tych startach punktów to nie tylko zabawa cyferkami. Wartości te pozwalają odnieść się do tego w jakim miejscu są w tech chwili polskie skoki przez przeszkody się znajdują i gdzie tkwią możliwości, żeby było lepiej. By rozwinąć tę myśl posłużę się porównaniem wyników osiągniętych przez najlepszego w zestawieniu LR Polaka i lidera światowego rankingu.
Na pierwszy ogień porównajmy ilość punktów zdobytych przez Scotta Brasha i Jarosława Skrzyczyńskiego. Pierwszy z nich ma na swoim koncie imponującą ilość 2788 pkt. Zdobył je w 74 startach. Jak łatwo policzyć, daje mu to również imponującą średnią 37,68 pkt./start. Jak łatwo wyliczyć, obydwu zawodników dzieli różnica 1980 pkt. To dużo. Nawet bardzo dużo. Ale jeśli spojrzymy no ilość startów w konkursach zaliczanych do LR to znajdziemy kolejną bardzo dużą różnicę. Lider światowego rankingu startował w nich 74 razy, a nasz najlepszy zawodnik o 45 razy mniej!
Pobawmy się zatem tymi wielkościami. Zrównajmy ilość startów ze średnią skutecznością Jarosława Skrzyczyńskiego z Brytyjczykiem. Dorobek punktowy Polaka wzrośnie wtedy o 1 254 pkt., a łączny wynik 2062 pkt. uplasował by go na 19. miejscu w LR No 168!

To oczywiście tylko teoretyczne dywagacje, które w realnym świecie polskiej codzienności nie bardzo mogą się spełnić. Dlaczego? Otóż różnić między tymi zawodnikami jest więcej. I są one zasadnicze.
Lider światowego rankingu swoje punkty zdobywał startując w konkursach zaliczanych do najwyższej grupy "AA", rozgrywanych na najpoważniejszych, pięciogwiazdkowych zawodach. Wygrana w takim konkursie daje 150 punktów do Longines Rankings. Scott Brash wygrał w ubiegłym roku 7 takich konkursów, zdobywając w nich 1003,75 pkt. (dwukrotnie miejsca exe-quo)
Jarosław Skrzyczyński punkty zdobywał w konkursach grupy "D" zawodów dwu i trzygwiazdkowych. Na zwycięzcę takiego konkursu czeka 50 punktów rankingowych. To jakby nie patrzeć jest 3 razy mniej. Tylko raz udało mu się zdobyć punkty do LR podczas zawodów CSI4* rozgrywanych w kwietniu ubiegłego roku w Antwerpii (BEL), kiedy to zwyciężył exe-quo w konkursie 145 cm. zaliczanym do grupy "D" oraz zajął 8. miejsce w konkursie GP zaliczanym do grupy "C". Dało mu to w sumie 83 pkt rankingowe.

Ponadto brytyjski skoczek zdobywał swoje punkty startując w 2014 roku na wszystkich swoich 8 koniach:

  • Hello Sunshine – 9 razy
  • Hello M'Lady – 8 razy
  • Hello Guv'Nor – 1 raz
  • Hello Sanctos – 24 razy
  • Hello Anne – 18 razy
  • Centana 6 – 1 raz
  • Ursula XII – 10 razy
  • Bon Ami – 3 razy

Jarosław Skrzyczyński zdobywał punkty do LR startując na 3 spośród 10 swoich koni:

  • Crazy Quick – 26 razy
  • Inferno – 2 razy
  • Balatazar de Rouet – 1 raz

Jak widać nasz reprezentant 90% punktów zdobył startując na jednym koniu.

I tutaj chyba dotykamy istoty problemu. Cała ta zabawa statystyką pokazuje wyraźnie, że polscy skoczkowie dysponują porównywalnym z jeźdźcami czołówki światowej potencjałem. Niestety twarda ekonomia kraju w którym przyszło im profesjonalnie uprawiać jeździectwo trzyma mocno i ciągnie do dołu. Wszyscy wysoko sklasyfikowani w LR Polacy zdobywali swoje punkty startując w zasadzie jednym, podstawowym koniem. Gdyby udało się wzbogacić stawkę posiadanych przez nich koni o choćby jeszcze jednego wierzchowca klasy GP, to wydaje się, że w pierwszej setce Longines Rankings mogłaby się znaleźć nie tylko wymieniona trójka Polaków.

O tym, że nie jest to tylko teoretyczne rozważanie przekonuje inny ranking ogłoszony przez FEI. Chodzi o ranking par zawodnik-koń w konkurencji skoków. W opracowywanym co pół roku rankingu No 9, obejmującym wyniki uzyskane przez konkretne pary od 1 stycznia do 31 grudnia 2014 roku, para Jarosław Skrzyczyński i Crazy Quick znalazła się na 78. miejscu! (awans z 277 pozycji). W zestawieniu tym ujęto 5386 par rywalizujących na międzynarodowym poziomie.

Wróćmy wobec tego teraz do tego co należy zrobić, żeby nasi zawodnicy mogli awansować w Longines Rankings, bo ta klasyfikacja może otworzyć przez nimi możliwości startu w poważniejszych, 4 i 5 gwiazdkowych zawodach. Wydaje, że rozwiązanie jest tutaj bardzo proste. Nie trzeba wcale „wymyślać prochu”. Wystarczy „doposażyć” polską czołówkę w co najmniej jednego konia klasy GP i zapewnić finanse na zwiększenie ilości startów polskich skoczków w konkursach zaliczanych do LR.

Tak oto doszliśmy do „Pięty Achillesowej” polskiego jeździectwa, czyli do pieniędzy. Wygląda na to, że jakkolwiek trudne się to dzisiaj wydaje, bez dopływu sporego kapitału do polskiego jeździectwa nic więcej polscy zawodnicy nie osiągną. Nie możemy też zapominać o fakcie, że w Europie Zachodniej przysłowiowych „gruszek w popiele” też nie zasypują. Wybór nowego prezydenta FEI wydatnie pokazuje, że organizacja ta będzie kontynuowała zapoczątkowaną przez rządzącą dwie kadencję księżniczkę Haya komercjalizację FEI i światowego sportu jeździeckiego. Koncentracja coraz większego kapitału w prestiżowych cyklach zawodów jeździeckich, jak choćby Longines Global Champions Tour i zapowiedź włączenia do systemu rywalizacji drużynowej tak naprawdę powiększą tylko dystans między światową elitą a resztą. Jeździectwo coraz bardziej staje się sportem dla bogatych, albo nawet dla bardzo bogatych.

W pierwszej setce Longines Rankings No 168 z reprezentantów krajów Europy Środkowej znaleźli się jedynie startujący w barwach Ukrainy obcokrajowcy Katharina Offel (miejsce 37, 1695 pkt., 77 startów, skuteczność 22,02 pkt./start), Cassio Rivetti (miejsce 44, 1611 pkt., 56 startów, skuteczność 28,77 pkt./start) oraz Łotysz – Kristaps Neretnieks (miejsce 92, 1185 pkt., 41 startów, skuteczność 28,9 pkt./start). Trzeba przyznać, że nie jest to zbyt wiele. Tym bardziej, że reprezentanci Ukrainy to pozyskani i wyposażeni w klasowe wierzchowce dzięki ogromnemu kapitałowi obcokrajowcy. Za reprezentantem Łotwy stoi spory kapitał, dzięki któremu może on mieszkać i trenować w Niemczech.
Jest za to w pierwszej setce ostatniego notowania LR aż pięciu przedstawicieli krajów arabskich, które jeszcze kilka lat temu praktycznie nie istniały na jeździeckiej mapie skoków przez przeszkody. Dzięki sile „petrodolarów” dwóch Katarczyków i po jednym reprezentancie Egiptu, Maroka i Królestwa Arabii Saudyjskiej, przy dobrej stawce klasowych koni i trenowaniu na co dzień w mocnych jeździecko krajach Europy Zachodniej zajmuje tak wysokie miejsca.

Jak więc można dołączyć do światowej elity? Wydaje się, że możliwe są trzy drogi. Pierwszą z nich jest „model ukraiński” czyli zbudowanie potęgi drużyny poprzez „zaciąg” klasowych zawodników z krajów Europy Zachodniej, którzy nie zawsze „łapali się” do ekipy narodowej w swojej ojczyźnie. To jednak raczej utopia, bo potrzebny jest do tego ekscentryczny krezus finansowy, który dla własnej przyjemności utopi w to przedsięwzięcie olbrzymie środki. Nie widać raczej na horyzoncie pośród rodzimych rekinów biznesu nikogo takiego. Próbę realizacji tej drogi bez takiego filantropa mamy za sobą w postaci Igora Kawiaka. Czym ona się skończyła wszyscy wiemy.

Druga droga to wyjazd czołowych polskich skoczków do pracy w zachodnioeuropejskich stajniach sportowych. To jednak kolejna utopia. Nikt pozostający przy zdrowych zmysłach nie może oczekiwać, że w stajniach tych nasi reprezentanci byliby kimś innym niż beraitrem. Najlepszy szwedzki skoczek 2014 roku nie jeździ w niemieckiej stajni dlatego, że dostrzeżono w niej jego wielki talent, tylko dla tego, że go po prostu na to stać. Stać go na zakup dobrej stawki klasowych koni i na opłacenie treningów u uznanego autorytetu jakim jest Ludger Beerbaum.

Pozostaje więc droga trzecia, czyli pozostanie czołówki polskich jeźdźców w kraju i szukanie źródeł finansowania niezbędnego do wzbogacenia ich o co najmniej jednego klasowego konia i opłacenia większej ilości startów w konkursach zaliczanych do LR.
Kto miąłby się zająć organizacją tego procesu? Odpowiedź nasuwa się sama: nasza narodowa federacja jeździecka czyli PZJ.

Koniec 2014 roku zbiegł się z zakończeniem I etapu Projektu Programu RIO Plus - Jarosław Skrzyczyński – Pierwsza Pięćdziesiątka FEI Jumping Longines Ranking.
Zgodnie z jego założeniami Jarosław Skrzyczyński miał zakończyć 2014 rok w pierwszej 150 LR. Jak już wiemy zakończył na miejscu 155. Można by więc zaryzykować stwierdzenie, że cel udało się osiągnąć.
Sekretarz Generalny PZJ i zarazem dyrektor sportowy Programu Rio Plus i szef Projektu Jarosław
Skrzyczyński – Pierwsza Pięćdziesiątka FEI Jumping Longines Ranking pan Łukasz Jankowski powiedział:
„Cel w zasadzie został osiągnięty niejako mimowolnie. Program ten należy rozumieć przede wszystkim jako program marketingowy. Generalnie Program Rio Plus adresowany jest do par w dowolnej olimpijskiej konkurencji jeździeckiej, które posiadają taki olimpijski potencjał. Jego zadaniem jest opisanie tego potencjału, co zostało zrobione choćby w programie Top 50 dla Jarosława Skrzyczyńskiego. Zapewne zasadne jest pytanie w jaki sposób Top 50 dla tego zawodnika odnosi się do Igrzysk Olimpijskich. Otóż konstrukcja systemu kwalifikacyjnego na IO jest w zasadzie oparta o zawody wysokiego statusu 4 i 5 gwiazdek. Tak więc zrealizowanie tego programu dla Jarka Skrzyczyńskiego byłoby jednocześnie realizacją wyścigu w kwalifikacjach olimpijskich. Sam program pokazuje potencjalnemu inwestorowi, który by dołożył temu zawodnikowi do dyspozycji jeszcze jednego konia klasy Crazy Quicka, że tkwiący w nim potencjał może przynieść zrealizowanie zamierzeń olimpijskich.”
Skoro udało się pozytywnie „zaliczyć” pierwszy etap tego programu ciśnie się na klawiaturę pytanie: co dalej z programem, co dalej z awansem naszego reprezentanta do ścisłej, światowej czołówki? To bardzo istotna kwestia nie tylko w kontekście awansu olimpijskiego o czym mówił Łukasz Jankowski. Uważna lektura tego programu przyniesie czytelnikowi informację, że awans zawodnika do pierwszej pięćdziesiątki LR ma jeszcze jeden, bardzo wymierny aspekt. Chodzi o to, że dzięki systemowi obowiązującemu w FEI zawodnik taki może startować w najbardziej prestiżowych zawodach 4 i 5 gwiazdek co oprócz prestiżu oznacza również stabilizację finansową zawodnika. Pytanie o kontynuacje programu wydaje się więc kluczowe.
Szef projektu udziela na nie takiej odpowiedzi:
„Jesteśmy w przededniu podpisania umowy na usługi marketingowe. Na podstawie tego projektu powstaje sponsorska oferta, z którą dział marketingu, a w tej chwili zewnętrzna firma marketingowa, będą starali się pozyskać sponsora. Jak takie pieniądze się pojawią, to program będzie dalej funkcjonował. Tak naprawdę w tej chwili to jest on tylko na papierze. Generalnie Program Rio Plus miał trzy osoby. Ja przyjąłem w nim funkcje dyrektora sportowego po to, żeby zauważyć i opisać konkretnym projektem potencjał olimpijski polskich par. Kolejna osoba miała za zadanie zrobić wokół projektów wszelkie akcje medialne. Trzecia, specjalista od marketingu, miała przygotować dla nich produkty marketingowe i zaproponować odpowiednie narzędzia marketingowe. Ja swoją pracę wykonałem. Powstał kolejny program dla pary Piotr Morsztyn i Osadkowski Van Halen. Ma on nieco inny charakter od programu przeznaczonego dla Jarosława Skrzyczyńskiego. Chodzi o zapewnienie Piotrowi Morsztynowi odpowiedniej opieki szkoleniowej. Tu jednak znowu obracamy się wokół pieniędzy niezbędnych do zapewnienia szkoleniowca. Wkraczamy więc znowu na marketingowe podwórko.”

Trudno nie zgodzić się ze słowami Łukasza Jankowskiego. Pieniądze w ostatnich latach stały się niezbędnym „paliwem” napędzającym każdą dyscyplinę sportową. Nie inaczej jest w sportach jeździeckich, a zwłaszcza w konkurencjach olimpijskich. By realnie myśleć o jakichkolwiek sukcesach na międzynarodowych arenach sportowych trzeba dysponować coraz większymi funduszami. Na Ministerstwo Sportu i Turystyki nie ma absolutnie co liczyć. To co działo się z tym ministerstwem przez ostanie dwie kadencje woła o „pomstę do nieba”. Szef tego resortu zamiast dbać o powierzony mu sektor tak naprawdę trudnił się jego demontażem. Jednak nasze utyskiwania nic tutaj nie zmienią. Jeździectwo, czy to nam się podoba czy nie, jest w istocie sportem niszowym w Polsce. Konsekwencją tego faktu, jest całkowity brak siły przebicia jego przedstawicieli w ministerialnych „podchodach”. Środki własne, wynikające w główniej mierze z rosnącego stale fiskalizmu własnego PZJ oraz malejących z roku na rok dotacji z Ministerstwa Sportu nie są w stanie wygenerować zabezpieczenia finansowego dla tego typu programów.
Wygląda więc na to, by marzyć o sportowym awansie polskich skoków możemy liczyć wyłącznie na znalezienie zewnętrznego źródła finansowania. Po dwóch latach działania nowego Zarządu niestety niewiele na tym polu się zmieniło. Czy korekta składu Zarządu PZJ cokolwiek zmieni w tej kwestii? Trudno to dzisiaj rozstrzygnąć. Z pewnością ekipa, która doszła do głosu w listopadzie 2012 roku miała, jak sami mówili jej członkowie, dobre chęci. Jak jednak wszyscy wiemy, ponoć jest nimi wybrukowane piekło.