Warto chyba przypomnieć, że wszystko zaczęło się od wydanej w 1982 roku książki autorstwa Michaela Morpurgo pod tytułem "War Horse". Dosyć ckliwa opowieść o losach konia i pewnego młodzieńca z niewielkiego miasteczka hrabstwa Devon w zderzeniu z wydarzeniami I Wojny Światowej okazała się bestselerem wydawniczym.
Zanim jednak książka została przeniesiona na ekran kinowy przez głośnego, amerykańskiego reżyseria i producenta filmowego Stevena Spilberga, na deski Teatru Narodowego w Londynie wprowadził ją Tom Morris.
Cokolwiek byśmy nie myśleli na temat filmu Spilberga, to pomysł wprowadzenia żywego konia na teatralne deski w inscenizacji wymagającej dynamicznych scen szarż konnych, galopad i innych wydaje się mocno egzotyczny i kontrowersyjny.
Kto jednak powiedział, że musi to być żywy koń?
Mało tego, kto powiedział, że również w filmie w bardzo dynamicznych końskich scenach to co widzimy to żywe stworzenie, a nie lalka?
Choć trudno w to uwierzyć, to tak właśnie było. Zarówno w teatralnej jak i filmowej realizacji niezwykle realistycznie oddane ruchy konia to wynik pracy Adriana Kohlera i Basila Jonesa z Handspring Puppet Company.
Jak to możliwe by to co widać w produkcji wytwórni Dream Works realizowała lalka? Zobaczcie sami:
Jak widać nie zawsze to co nam się wydaje na pierwszy rzut oka jest tym za co to bierzemy.
Recenzję książki Michaela Morpurgo znajdziecie w lutowym wydaniu naszego miesięcznika w artykule pt "Poczytalność jeździecka".
Szukaj
Zaloguj się








