Ta ostania wiadomość niczym grzmot letniej burzy przetoczyła się przez polskie środowisko jeździeckie, odbijając się w niej szerokim echem. Dlaczego piastujący obowiązki Prezesa Zarządu PZJ podjął swoją decyzję? Dlaczego właśnie teraz? Te pytania nurtują zapewne wiele osób. Ponieważ tego typu sprawy najlepiej wyjaśniać u ich źródła, poprosiliśmy o krótką rozmowę prezesa PZJ, pana Łukasza Abgarowicza:

Panie prezesie, z pewnością zdaje sobie Pan sprawę, że wiele osób w Polsce chciałoby wiedzieć z jakich powodów zdecydował się Pan w Sopocie na taki a nie inny krok?

Tak, z pewnością środowisku należą się wyjaśnienia. Odpowiedź jednak nie będzie krótka, bo sprawa wymaga rozwinięcia. Istotnie tak, jak Państwo podali w swojej informacji ostateczną przyczyną mojej rezygnacji była zgoda Zarządu na wycofanie przez pana Łukasza Jankowskiego wypowiedzenia, które złożył w kwietniu. Zarząd uczynił to pomimo mojego kategorycznego sprzeciwu, ze świadomością, że w przypadku pozostania obecnego Sekretarza Generalnego na stanowisku złożę rezygnację z funkcji Prezesa PZJ. To obrazuje moje relacje z obecnym Zarządem. Muszę wyjaśnić nieco szerzej moje stanowisko w tej sprawie. Mówiąc najbardziej łagodnie, jak to możliwe uważam, że pan Jankowski nie radzi  sobie ze swoimi obowiązkami. Uważam, że całkowicie nie radzi sobie nawet z pracą Biura PZJ, które działa po prostu źle. Opóźnienia z licencjami, nieaktualne rankingi, kłopoty z wydawaniem odznak, trudności z nawiązaniem kontaktu z biurem to tylko czubek góry lodowej. Taka praca Biura PZJ grozi  zapaścią. Okazało się po prostu, że pan Jankowski nie jest osobą, która potrafi pracować zespołowo. Nie chcę w tej kwestii wchodzić w szczegóły, ale uważam, że  w wielu miejscach jego działanie kosztowało Zarząd i Związek wiele zamętu i rodziło nikomu nie potrzebne konflikty. To była przyczyna bezpośrednia. Ale oczywiście na moją decyzję złożyło się więcej czynników.

Zanim przejdziemy wobec tego do kolejnych spraw, które wpłynęły na podjęcie Pańskiej decyzji, pozwoli Pan, że wrócę do naszych rozmów prowadzonych jeszcze w 2012 roku. Mówił Pan wtedy, że nie wyobraża sobie pracy organów Związku bez zachowania transparentności. Jak pogodzić te nasze rozmowy z tym, co zwłaszcza ostatnio się w PZJ działo?

Czy mógłby Pan sprecyzować o jakie wydarzenia chodzi?

Oczywiście. Chodzi mi o takie sprawy jak próba ukrycia przed środowiskiem Projektu Statutu przed majowym Zjazdem Delegatów. Na naszą prośbę o udostępnienie tego projektu celem jego upublicznienia dostaliśmy z Biura PZJ odpowiedź odmowną. Na publikację nie zgodził się Sekretarz Generalny. Po naszej publikacji, 4 maja Projekt został opublikowany na stronie internetowej Związku.  Chodzi mi o permanentny brak kontaktu z Sekretarzem Generalnym, który nie odbierał telefonów, zabronił pracownikom przekazywania sobie słuchawki. Chodzi mi o uzgodnienie z Radą Związku terminu kontroli i późniejsze odmówienie wydania dokumentów. Przecież takie działanie nie ma nic wspólnego z przejrzystością działań Zarządu PZJ. Spraw tych można by przytaczać jeszcze długo.

Poruszył Pan kilka kwestii. Postaram się ustosunkować do nich po kolei. Oczywistym jest fakt, że w sprawie projektowanych zmian Statutu powinna być zachowana zasada jak najszerszej konsultacji. To zbyt ważny temat, by go zepsuć utrudnianiem dyskusji. Mamy obowiązek przygotowania zmiany w Statucie wynikający z uchwały zjazdowej, dotyczącą procedury wyboru Prezesa, który do tej pory nie jest zrealizowany. Inne zmiany formy i struktury działania Związku też są konieczne. Szeroka konsultacja środowiskowa jest przy tym niezbędna. Nic nie wiedziałem o tej samodzielnej decyzji Sekretarza Generalnego. Sądziłem, że po spotkaniu w Hermanowie, na którym propozycje zmian Statutu uzgadniali szefowie WZJ projekt jest powszechnie znany.

W kwestii kontroli Rady Związku zapewne chodzi Panu o tę kontrolę, którą uzgodniliśmy na wspólnym spotkaniu. Tutaj należy trochę poszerzyć tło wydarzeń. Działo się to w okresie, kiedy były wątpliwości co do prawomocności niepełnego składu rady PZJ. Jak Pan pamięta były bardzo rożne opinie prawne w tej kwestii. W piątkowym posiedzeniu Rady wziąłem udział wraz z Sekretarzem Generalnym. Uzgodniliśmy tam, że wobec wspomnianych wątpliwości natury prawnej zwrócimy się o wykładnię do działu prawnego Ministerstwa Sportu i Turystyki, jako ciała nadzorującego oraz to, że do czasu otrzymania odpowiedzi Rada będzie dalej działała i może podjąć uzgodnioną z nami kontrolę. Zapewniłem, że udostępnimy wszystkie dokumenty. Jeśliby się okazało, że Rada działa nieformalnie, to taka też byłaby jej kontrola i jej wyniki. Jednak stało się inaczej. Odbyła się wymiana e-maili pomiędzy członkami Zarządu i Sekretarzem Generalnym z inicjatywy tego ostatniego. Poinformowałem, że zwrócę się do Rady z prośbą o przełożenie terminu kontroli, bo w tym samym czasie odbywał się audyt poprzedniego roku. Dwie kontrole przeprowadzane w jednym czasie mogły zdezorganizować pracę Biura PZJ. Sekretarz Generalny znał moje stanowisko w tej sprawie. Postąpił jednak jak postąpił, to znaczy odmówił członkom Rady dostępu do dokumentów uzasadniając to faktem, że Rada jako taka nie istnieje. Zrobił to bez mojej wiedzy, opierając się na opiniach innych członków Zarządu, którzy z kolei nie znali moich uzgodnień z Radą. Kwestia braku kontaktu, o której Pan wspomina i te dwie sprawy o których mówiliśmy to kolejne „kamyczki do ogródka” Sekretarza Generalnego.

Skoro jesteśmy przy pracy Rady PZJ. Z rozmów z jej członkami dowiedziałem się, że z pańskiej strony zawsze padały zapewnienia o dostępie do niezbędnych dla nich dokumentów. Kiedy jednak przychodziło do konkretów, to były z tym ciągłe problemy. Proszę powiedzieć, tylko proszę o szczerą odpowiedź, czy to nie było tak, że oficjalnie zapewniał Pan członków Rady PZJ o pełnym dostępie do dokumentów, a potem wydawał polecenie Sekretarzowi Generalnemu, żeby utrudniał to jak tylko można?

Proszę nie żartować. To co mówię o tym, że Zarząd nie ma nic do ukrycia przed Radą to jest fakt. Owszem postulowałem, żeby wdrożyć pewne procedury przy dostępie do niektórych umów czy danych. Chodzi o dane osobowe i ich ochronę zgodną z ustawą i powiedzmy niektóre kwestie techniczne. W niektórych umowach są zawarte klauzule poufności. Nie chciałbym teraz rozwijać tego wątku, bo odbiega od zasadniczego tematu naszej rozmowy. Faktem jest jednak, że notorycznie do powszechnego obiegu wyciekały informacje, które nie powinny być ujawniane, więc postulowałem o wdrożenie tych procedur dostępu i korzystania z dokumentów. Chodziło głównie o podpisanie zobowiązania o nieprzekazywaniu dalej owych dokumentów. Z pewnością jednak procedury te nie miały uniemożliwić członkom rady PZJ dostępu do dokumentów niezbędnych do ich pracy.  Nigdy nie byłem przeciwny temu, żeby całe działanie Zarządu podlegało kontroli powołanej do tego celu Rady. Jestem zdania, że przy właściwych relacjach dwóch organów, kontrola taka jest korzystna również dla Zarządu. Przecież nie ma nigdy takiej sytuacji, żeby nie można było czegoś poprawić. Pewne rzeczy trzeba korygować w trakcie działania. A łatwiej je wychwycić przy kontroli niż bez niej. Z tych właśnie powodów nie stosowałem jakiejś pokrętnej, podwójnej polityki utrudniania dostępu do dokumentów. Jeśli takie zdarzenia miały miejsce, to z pewnością nie wynikały one z mojego działania.

Zastanawiam się, czy pozostali członkowie Zarządu nie zdają sobie sprawy ze stanu faktycznego? Nie widzą faktycznego i postępującego w zastraszającym tempie rozkładu pracy Biura PZJ? Że najdrobniejszą nawet decyzję pracownik Biura PZJ nie podejmie samodzielnie w granicach swoich kompetencji, tylko poczeka na to co zarządzi Sekretarz Generalny? Nie widzą, że Zarząd poprzez wprowadzoną przez Sekretarza Generalnego izolację Zarządu alienuje się całkowicie od swojego środowiska? Przecież dochodzimy w ten sposób do jakiegoś kuriozum.

Wydaje mi się, że nie jestem dobrym adresatem tych pytań. Sam je sobie zadaję i nie znajduję sensownej odpowiedzi. Stąd też zdecydowałem się podjąć decyzję, którą podjąłem i która stała się powodem naszej rozmowy. Doprawdy nie wiem z czego zdają sobie sprawę członkowie Zarządu a z czego sobie tej sprawy nie zdają. Próbowałem właśnie te kwestie im zreferować. Doszliśmy rzeczywiście do przedziwnej sytuacji, kiedy na zebraniach Zarządu materiały otrzymaliśmy dopiero na samo zebranie a nie wcześniej, jak być powinno. Członkowie Zarządu to wiedzą. Wiedzą, że często były to nieprzygotowane materiały. Wiedzą, że obradowali często nad kwestiami, które w ramach swoich kompetencji powinien rozstrzygać pan Jankowski, lub pracownik Biura. To przeciągało zarządy i brakowało czasu, żeby się skupić na sprawach istotnych. Nie chciałbym dalej rozwijać tego wątku. Pragnę powiedzieć tylko tyle, że o ile pan Jankowski w indywidualnym działaniu jako budowniczy toru przeszkód według wszystkich opinii które słyszałem, jest fachowcem, że był sprawnym doradcą, z którego informacji sam korzystałem, że dużo pracy włożył w projekt jakim jest RIO PLUS, to kierowanie zespołem ludzkim nie jest jego powołaniem. Jego powołaniem nie jest również praca biura, obieg informacji i relacje zewnętrze. A to przecież domena Sekretarza Generalnego, którego Związek bardzo potrzebuje. Czy tego wszystkiego nie widzą pozostali członkowie Zarządu PZJ? Naprawdę nie wiem. Wiem, że jednak zdecydowali się na współprace z panem Jankowskim mimo że powiedziałem, że z powyższych powodów ja jej nie widzę. Bo praca ta zorganizowana jest marnie a ponadto niesie ze sobą rozmaite ryzyka społeczne, co wydatnie pokazują nie tylko ostatnie wydarzenia. Ponieważ postanowili oni pozostawić na stanowisku pana Jankowskiego - nasze drogi się rozeszły.

Wspominał Pan na początku naszej rozmowy, że sprawa pana Jankowskiego była przysłowiową kroplą przepełniająca czarę. Jakie wobec tego były te pozostałe krople?

Widzi Pan, ja jestem człowiekiem poważnym. Jestem w Związku zupełnie społecznie, wbrew niektórym podejrzeniom czy pomówieniom. Uważam, że jeździectwo musi wykonać ogromy skok do przodu. Od niemal roku jednak wiele prac zostało zatrzymanych. Mamy w tej chwili eksplozję jeździectwa o charakterze rekreacyjnym. To jest podstawa piramidy jeździeckiej. Związek musi wejść w ten obszar jako regulator. Wymaga to konkretnych decyzji, takich jak certyfikacja ośrodków, wprowadzenia stopnia instruktora rekreacji jeździeckiej PZJ. Tak byśmy mogli rekomendować bezpieczną jazdę w tych miejscach, gdzie spełnione będą wskazane przez nas standardy. Powinniśmy rozwijać zawody towarzyskie, ponieważ poprzez nie szczególnie dzieci wchodzą w sport. To jest właśnie podstawa piramidy o której mówiłem. Drugim bardzo ważnym elementem jest dopuszczenie do członkostwa w Związku ośrodków rekreacyjnych. Nie da się jednak tego zrobić bez zmiany polegającej na znacznym wzmocnieniu WZJ-tów, ponieważ to jest ogromny rynek. Najnormalniej nie da się nim zarządzać z Warszawy. Nie da się też z Lektykarskiej prowadzić właściwej pracy z garnącą się do sportu jeździeckiego falą dzieci i młodzieży. Lokalne działania będą tutaj zawsze bardziej skuteczne. PZJ może je tylko koordynować. Działanie to jednak wymaga pracy mocniejszych finansowo i wyposażonych w odpowiednie kompetencje WZJ-tów. Patrząc z tej perspektywy wymaga to mocniejszego, głębokiego zastanowienia się nad Statutem PZJ, uwzględniającym nowy podział zadań między centralą a WZJ-tami a nie koniunkturalnymi zmianami utrwalającymi zdobycze tej czy tamtej grupy interesów. Sprawy te jednak od roku stanęły.

Oddzielnym zupełnie tematem jest kwestia wysokiego sportu. A właściwie jego szczytów. To już są sprawy nie dla każdego, wymagające wielkich pieniędzy. Po to, żeby wysoki sport się rozwijał potrzebujemy sponsorów dla najlepszych zawodników. Tak naprawdę rozwój jeździectwa, odbywa się dzięki organizatorom zawodów, właścicielom koni i zawodnikom oraz sponsorom, którzy ich wspierają. Wie Pan doskonale, że każdy nasz dobry jeździec jeśli będzie miał swojego klasowego, dobrego konia na poziomie olimpijskim czy innej imprezy mistrzowskiej, to koń ten osiągnie taką cenę, że zawodnik go sprzeda. I nie można mieć o to do niego pretensji. Takie jest życie. Nie sprzeda konia swojego syna pan Opłatek, pan Wechta czy pan Stefański, który zainwestował w drogie konie i powierzył je Stanisławowi Przedpełskiemu. Takich właśnie ludzi potrzebujemy. Ale żeby oni do jeździectwa przychodzili muszą się w nim, z nami dobrze czuć. Potrzebujemy więc bardzo takich imprez jak choćby zakończone w ostatnią niedzielę zawody w Sopocie. Jak cykl Cavaliada, a zwłaszcza jego poznańska odsłona. Jak zawody w Ciekocinku. Potrzebujemy imprez z coraz lepszą strefą VIP  i coraz lepszymi atrakcjami. Bo ludzie ci muszą mieć radość z tego, że tworzą wielkie wydarzenia. Muszą czuć, że nie wyrzucają pieniędzy w błoto. Chcą widzieć swoje logo w telewizji, chcą promocji swoich firm, a także mieć nasz szacunek i podziw, na który zasługują.

Żeby to realizować trzeba podejmować decyzje. Niejednokrotnie decyzje śmiałe a czasami nawet i ryzykowne. Trzeba je podejmować szybko. Tymczasem decyzja o podjęciu ryzyka organizacji Mistrzostw Europy w WKKW w Polsce zapadła po 4 miesiącach - i ciągle nie od końca, bo Zarząd deliberował nad niebezpieczeństwami, zabezpieczeniami finansowymi, itp. Ciężko jest realizować to o czym przed chwilą powiedziałem.  Podpisanie umowy z panem Wawrzyniakiem na obsługę marketingową trwało 5 miesięcy. A przecież ta obsługa marketingowa naszych partnerów i naszych sponsorów to kwestia tego, czy będziemy mieć imprezy takie jak pięciogwiazdkowe zawody czy ich nie będziemy mieć. Jeżeli zatrzymuje się prace testowe nad systemem Artemor, bo tak właśnie zrobił pan Jankowski, to jak możemy mówić o realizacji tego o czym mówiłem? Warto, żeby system jak najszybciej zaczął działać i przynosić swoim działaniem korzyści nam wszystkim. Opóźnienia w jego wdrożeniu nie są dobrym pomysłem. Nie można pracować w Zarządzie, który każdą niemal decyzję odkłada na „potem” a swoje bieżące działanie skupia na kontroli wszystkiego. Widzi Pan, jak się rozmawia z biznesem w sprawach istotnych dla trwania i przyszłości Związku, to trzeba mieć świadomość, że biznes lubi rozmawiać z ludźmi mocnymi, którzy mogą podejmować wiążące decyzje. Przecież ja w tej chwili nie mogę iść na poważne rozmowy i zobowiązać się do czegokolwiek. Co mam powiedzieć? Że nie wiem, czy Zarząd mi na to pozwoli? Pewnie Pan nie wie, że mieliśmy opóźnienie podpisania umowy z jednym ze sponsorów, bo Zarząd zastanawiał się długo, czy obsługa tego sponsora nie będzie nas kosztować zbyt dużo.

Na jak duże kompromisy jest Pan w stanie pójść i z jakimi ludźmi może Pan pracować by dalej uczestniczyć w rozwoju jeździectwa polskiego?

Pragnę dobitnie stwierdzić, że szanuję wszystkich ludzi, z którymi przyszło mi w PZJ pracować. Doceniam to, że im wszystkim zależy na jeździectwie. Ale przy tym wszystkim jest jeszcze sprawa wizji, horyzontu widzenia i podejścia do spraw najistotniejszych. Muszę tutaj powiedzieć jedną ważną rzecz dotyczącą pana Marcina Podpory. Otóż nie podzielam jego niektórych zachowań, które uważam za bulwersujące. Uczciwość jednak nakazuje mi powiedzieć, że w istotnych sprawach potrafił on mimo dzielących nas różnic poprzeć mnie w sposób kategoryczny. Dzięki temu wiele spraw udało nam się załatwić. Jak choćby sprawę Mistrzostw Europy. Potrafił w sytuacji kiedy Biuro PZJ już się całkowicie zawaliło poprzestawiać ludzi mimo oporów pana Jankowskiego, formalnie za biuro odpowiedzialnego. Pyta mnie Pan z jakimi ludźmi mogę pracować dla dobra jeździectwa? Więc odpowiedź jest taka, że mogę pracować z każdym, kto ma w sobie wizję jego rozwoju choć trochę zbieżną z moimi marzeniami. Z ludźmi, którzy mają w sobie niezbędny zapał, wolę i odwagę by tę wizję wprowadzać w życie. Jestem w stanie pójść na wiele kompromisów w działaniach o charakterze wewnętrznym. Profesjonalizacja zarządzania sportem musi przyjść prędzej czy później. Jeśli idzie o kierunki rozwoju Związku to nie widzę tutaj pola dla kompromisów. Czas ucieka, konkurują z nami swoimi ofertami inne dyscypliny sportu. Każdy dąży do umasowienia swojej i coraz profesjonalniej zabiega o sponsorów i czas na antenie TV.

Czy na podjętej przez Pana decyzji o rezygnacji z pracy w tym składzie osobowym Zarządu nie zaważył osobisty, niechętny stosunek do pana Jankowskiego? Czy do jego osoby nie przywiązał Pan zbyt dużej wagi, co zakłóciło właściwą ocenę sytuacji?

Proszę Pana, przecież moją dotychczasową pracą w PZJ pokazałem, że potrafię podjąć współpracę z każdym, kto podziela mój cel i ambicję rozwoju PZJ. Był jeden skład Zarządu, który docierał się i mimo pewnych wewnętrznych różnic udało się wypracować wspólne działanie. Kiedy zaczął się okres w miarę gładkiej pracy doszło do przesilenia i zmiany. Pragnę przypomnieć, że udało nam się osiągnąć sporo. Weszliśmy z końmi do 1 programu TVP, pojawili się sponsorzy. Rzeczy zaczęły się dziać w świecie realnym. W listopadzie 2014 roku ukształtował się Zarząd i dalej próbowałem robić to samo. Powtórzę więc raz jeszcze, że jestem gotów pracować z każdym, kto podzieli mój punkt widzenia na rozwój Związku i polskiego jeździectwa, zechce podejmować śmiałe decyzje temu celowi służące oraz skupi się na pracy a nie na ciągłym kontrolowaniu. Zarząd właśnie po to jest wybierany, by swoimi działaniami podejmował ryzyka i stwarzał warunki do rozwoju. Od kontrolowania jest inny organ władzy Związku. Zarząd ma zarządzać pracą i rozwojem Związku. To jego podstawowe zadanie. Zadanie, z którego jest rozliczany przez Walne Zgromadzenie. W tym kontekście podchodzę do oceny pracy Sekretarza Generalnego, czyli człowieka, który swoim działaniem ma wspierać prace Zarządu poprzez między innymi właściwe kierowanie pracami Biura Związku. Proszę mi wierzyć, że w ocenie tej pracy nie kieruję się jakimikolwiek osobistymi czy innymi uprzedzeniami. Jeśli takie będą efekty pracy Sekretarza Generalnego jakie są, to bez względu na jego nazwisko czy wcześniejsze zasługi powiem, że dalej pełnić tej funkcji w ten sposób się po prostu nie da. To że akurat sprawa ta dotyka pana Jankowskiego nie ma żadnego znaczenia. Gdyby to Pan w ten sposób sprawował tę funkcję, to bym powiedział, że pan Dudek nie radzi sobie z tą pracą i nie może jej dalej wykonywać. To jest naprawdę bardzo proste i nie ma w tym żadnego ukrytego dna. Zarząd nie może i nie powinien tracić czasu na sprawy proste do załatwienia. Ani ciągłymi audytami, kontrolami i walką z opozycją. Powinien zająć się zadaniami określonymi w Statucie, a nade wszystko rozwojem, promocją jeździectwa i relacjami z partnerami biznesowymi, w tym organizatorami zawodów, właścicielami koni i sponsorami. Proszę spojrzeć na problem od tej strony: dzięki dobrym relacjom i naszej wiarygodności Prezydent Sopotu uznał, że to właśnie jeździectwo może dostarczyć miastu imprezy na najwyższym, światowym poziomie. Nie sądzi Pan chyba, że przedstawiciele innych dyscyplin nie usiłowali nas w tym zastąpić? Choćby przedstawiciele tenisa, mają już swoją tradycję rozgrywania dużych imprez międzynarodowych. Jednak udało mi się przekonać pana Karnowskiego, że jeździectwo zapewni mu stałą, dużą imprezę światowego formatu oraz odpowiedni poziom i prestiż, co pozwoli na promowanie Sopotu w świecie. W efekcie Prezydent Sopotu zdecydował się wejść w nasze CSIO jako główną imprezę sportową miasta. I cieszę się, że udało się to osiągnąć, bo zgodzi się Pan chyba ze  mną, że tegoroczne, pięciogwiazdkowe CSIO w Sopocie okazały się sukcesem? Trzeba jednak pamiętać, że za tym sukcesem jest ileś tam godzin wspólnych rozmów. Jest za nim wzajemne zaufanie, bo pan Karnowski również zaryzykował opierając się na jeździectwie i na Związku. Jestem mu niezmiernie wdzięczny za zaufanie, jakim nas obdarzył.

By jednak ta impreza w formie pięciogwiazdkowej okrzepła, trzeba byłoby podpisać nową, pięcioletnią umowę lub aneks na kolejne pięć lat od przyszłego roku na organizację CSIO w postaci pięciogwiazdkowego turnieju. To bardzo ważne. Ponieważ takie imprezy buduje się wiele lat. Z każdym następnym rokiem ich działania jest już łatwiej. Łatwiej pozyskać sponsorów, podpisać z nimi wieloletnie umowy. Spada ryzyko finansowe, rośnie sława miasta.

Przyznam, że trochę się zgubiłem. Z jednej strony złożył Pan rezygnację, a z drugiej roztacza przede mną obraz działań na kolejne lata, osadzenia na stałe 5-gwiazdkowej imprezy. Jak mam to rozumieć?

Proszę Pana, ja działam świadomie. Moja rezygnacja, jak sądzę, wstrząśnie środowiskiem, powinna wywołać jakąś głębszą refleksję i przerwać ten  „chocholi taniec” trawiący Związek. Może na Zjazdach choć trochę przestanie się liczyć „szable”, może część delegatów zaduma się nad przyszłością jeździectwa i rozpocznie merytoryczną dyskusję. Nie jestem taki młody, nie chcę tracić czasu i odkładać inne zajęcia, jeśli z tego nie ma być wymiernych efektów. Chcę wystartować ponownie w wyborach na funkcję Prezesa PZJ na te ostanie półtora roku, ale pod pewnymi warunkami: chodzi o to, żebym mógł dobrać sobie taki skład Zarządu, z którym będę mógł realizować cele. Że da się to zrobić widać było nie tylko w Sopocie. Jeśli to zostanie przez Zjazd zaakceptowane, to mam zamiar zostać i budować dalej polskie jeździectwo. Jeżeli środowisko głosami swoich delegatów powie, że nie, to trudno, odchodzę. Jeśli środowisko chce się rozwijać i dalej budować sukcesy polskiego jeździectwa w sposób o którym mówię, to jestem w stanie się temu poświęcić. Oczywiście środowisko może mieć zupełnie inną wizję czy inne oferty. Jestem politykiem, wierzę w dobrze pojętą demokrację. Jestem przyzwyczajony do tego, by poddać się demokratycznej ocenie. Jest zdrowa - bo przecież ja mogę się mylić, a ktoś inny ma lepszą, bardziej porywająca wizję przyszłości. Może też tak być, że zwycięży „demokracja plemienna”, gdzie nie decydują argumenty i wizje, ale szable i podział łupów. Wtedy szkoda mi mojego czasu.

Zdaję sobie sprawę, że moje słowa to poważna deklaracja. I tak właśnie proszę je traktować. Wypowiadam je z całkowitą świadomością. 

Marzę o tym, żeby polski sport jeździecki rozwijał się coraz szybciej. Żeby przybywało nam imprez takich jak cykl Cavaliada, jak CSIO 5* w Sopocie, jak cykl Baltica i poznańskie 4 gwiazdki. Marzę o tym, żeby polscy jeźdźcy osiągali coraz lepsze wyniki na parkurach, czworobokach czy trasach krosów w najważniejszych imprezach jeździeckich świata, i żeby cała Polska podziwiała naszych jeźdźców, a każde dziecko chciało dosiąść konia. Można już teraz wiele z tych spraw osiągnąć.

By tak się stało potrzebny jest sprawny, dynamiczny Zarząd zdolny do kreatywnego działania i podejmowania stosownych decyzji a nie ciągłego, wzajemnego kontrolowania się czy załatwiania spraw bieżących, które powinien obsługiwać sprawny Sekretarz Generalny. Potrzebna jest dobrze pracująca Rada Związku, która potrafi spokojnie i bezstronnie sprawować swoje obowiązki. To wszystko jest możliwe do zrealizowania.