Długo zastanawiałam się czy napisać ten tekst. Czemu? Ponieważ ja w kwestii eutanazji jestem absolutnie „za”. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że takie stanowisko w dobie „obrońców życia” oraz wszelkiej maści fundacji „pro” może być źle odbierane.

 

Ale przecież nie zawsze musimy się wszyscy ze sobą zgadzać. Nie wymagam więc od wszystkich osób, które przeczytają ten tekst, by podzielały mój punkt widzenia. Byłabym jednak bardzo zadowolona, gdyby po jego lekturze osoby takie po prostu przemyślały swoje stanowisko. Tylko tyle i być może aż tyle.

 

Chce jednak zapewnić wszystkich czytających, że pisząc każdy z moich tekstów nigdy nie miałam na celu podziałów między ludźmi. Przeciwnie, intencją moją zawsze było odwrotne działanie. Zdaję też sobie sprawę, że temat eutanazji ma z pewnością sporą grupę swoich zagorzałych przeciwników. Wiem jednak o tym, że ma też swoich gorących zwolenników. Przejdźmy jednak do meritum tematu. W mojej praktyce i mojej stajennej codzienności wiele razy zadawałam sobie pytanie: gdzie jest granica walki o zdrowie i życie zwierzęcia a gdzie robi się z tego uporczywe utrzymywaniu przy życiu cierpiącego zwierzęcia? Zastanawiałam się w takich chwilach również nad tym, czego w danej chwili chciałoby samo zwierzę? Myślę, że wiem czego. Oczywiście zakładam, że każdy z nas opiekunów czy właścicieli zwierzęcia, chce dla niego jak najlepiej i pragnie być z nim jak najdłużej. Każdy też chciałby by spełnił się scenariusz, że zwierzę jest z nami w dobrej kondycji i zdrowiu dożywszy sędziwego wieku. Że odejdzie nagle, bez bólu i cierpienia… po prostu zaśnie ten ostatni raz.

 

Niestety życie jednak nie zawsze pisze nam takie piękne i wzruszające scenariusze. Niestety, nader często nasi pupile odchodzą ciężko chore. Okrutnie cierpią z różnych powodów. Z powodu kontuzji, złamań czy innych potężnych urazów czy dolegliwości geriatrycznych.

 

Jak długo można ciągnąc tą walkę o przedłużenie wspólnego czasu? Wiadomą sprawą jest to, że nikt od razu nie podejmuje decyzji o uśpieniu chorego przyjaciela. Każdy kto kocha prawdziwie, walczy o ukochane zwierzę, próbuje mu pomóc, leczy i szuka możliwości sprawienia mu ulgi.

 

Ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się gdzie jest granica takiego działania i czy w razie czego będziecie ją potrafili odnaleźć?

 

Granica po przekroczeniu której sami sobie powinniśmy powiedzieć „to jest już koniec” i pogodzić się z zakończeniem wspólnej ze zwierzęciem drogi. Przytulić naszego przyjaciela ten ostatni już raz i pozwolić mu odejść bez bólu.

 

Wiele razy słyszałam i czytałam opinie o lekarzu weterynarii który w takich przypadkach sugerował opiekunowi czy właścicielowi eutanazję, że jest to „zły doktor”.

 

Tylko czy na pewno zły? Czy może być złym ktoś, kto zdaje sobie sprawę z tego, że wyczerpał wszelkie dostępne drogi wiodące do wyleczenia zwierzęcia i uśmierzenia bólu?

 

Myślę, że nie. Myślę, że taki lekarz weterynarii jest wart dużego szacunku za to choćby, że nie bacząc na to jak bardzo będzie to „niepopularne” stawia uczciwie i jasno sprawę, kierując się przede wszystkim dobrem leczonego zwierzęcia.

 

Bo tak naprawdę obowiązkiem opiekuna czy właściciela jest troska o to, żeby jego pupil nie cierpiał tylko dlatego, żeby zaspokoić jego próżność czy fałszywie pojmowaną „miłość”. Bo ta prawdziwa miłość polega na tym, żeby w odpowiednim momencie pozwolić swojemu pupilowi godnie odejść. Ja tak to rozumiem. Rozumiem, że godnie nie oznacza długiego odchodzenia w bolesnych konwulsjach, z głodu czy odwodnienia, tylko dlatego, że ktoś nie potrafi pogodzić się z końcem wspólnej drogi. Niestety zdarzało mi się być świadkiem takich zachowań. Na koniec dobra rada: patrzcie w oczy waszych zwierząt, bo tam dużo widać. Tam znajdziecie podpowiedź jak macie się zachować.