Poniżej publikujemy krótkie fragmenty wywiadu.

Ciekawie ułożył Ci się ten sezon, można powiedzieć, że z tendencją wzrostową.
Początek roku był bardzo trudny, bo miałyśmy kilka nieudanych startów. Zaczęło się od Torwaru. Popracowałyśmy przez zimę i wydawało się, że będzie dobrze, ale niestety bliska obecność publiczności sprawiła, że klacz była zestresowana. Zawodnik, który jechał przede mną, zebrał dużą owację, nawet zrobiono falę meksykańską. Czułam, jak z każdą minutą Stella Pack Granda robi się coraz sztywniejsza. Nie umiałam dogadać się z nią. To trudny koń, a poza tym dopiero zdobywa większe doświadczenia w startach typu Grand Prix. Kolejne zawody były w Zakrzowie. Niby nie było źle, ale dalej klacz była trudna do jazdy. Potem w Radzionkowie też było trochę problemów, a na koniec tej serii był start w Brnie, gdzie już w ogóle zaliczyłyśmy katastrofę, nie było tam na czworoboku żadnej kontroli i porozumienia między nami. Było jasne, że trzeba coś zmienić. Trener Richard White (trener ujeżdżeniowy, mąż Kyry Kyrklund – przyp. red.), który ma świetne podejście do koni i jeźdźców, bardzo nam pomógł i podpowiedział parę pomysłów. Pojechałyśmy na spokojnie zawody regionalne przed Normandią i udało się, wypadłyśmy bardzo dobrze. Czekało na nas jeszcze Verden przed mistrzostwami, ale nie dojechałyśmy tam, bo było trochę problemów ze zgłoszeniem. Zmartwiłam się, że się nie udało, bo liczyłam na to, że pozbędę się z pamięci ostatnich złych wrażeń na tak dużym konkursie i we Francji wystartujemy z lepszym nastawieniem.  To, co ostatnio udało nam się osiągnąć, ta tendencja wzrostowa nie byłaby możliwa bez pomocy trenera Richarda. Jakoś tak się udało, że forma wróciła na mistrzostwa.

Jakoś tak się udało zdobyć 67,257% w Normandii, a w Bobrowym Stawie 74,675%…
No tak, bo to jest cienka granica między bardzo dobrym rezultatem a tragicznym. Może być doskonale albo zupełnie źle. W domu na treningach wszystkie elementy wychodziły nam już dawno, ale problemy pojawiały się na zawodach, podczas których klacz bardzo się stresowała.

Aż tak zmieniała się pod wpływem atmosfery zawodów?
Ogromnie. Arena, publiczność, światła, hałasy… Poza tym ja czułam presję i na pewno też inaczej się zachowywałam, a jak wiadomo – konie wyczuwają takie rzeczy momentalnie. Ganda zamykała się w sobie. To był nasz największy problem, ale udało nam się z tego wyjść i mam nadzieję, że tak już zostanie.

W takim razie, jakiego „zaklęcia” użył Richard White, że wszystko się zmieniło?
Trudno powiedzieć, co było tym kluczowym elementem. Gdyby ktoś zobaczył, jak wyglądają z nim treningi, mógłby powiedzieć, że spodziewał się czegoś bardziej spektakularnego. Pierwsze sesje wyglądały tak, że on stał na środku ujeżdżalni, a my jeździliśmy dookoła niego kłusem, galopem, stępem. Później ludzie pytali mnie, zachłanni wiedzy i bardzo ciekawi, co mówił, a ja właściwie rozkładałam ręce. Jeździectwo składa się z drobnych niuansów. Czasami radził mi, żebym usiadła trochę inaczej, żebym przesunęła siodło do tyłu…  Koncentrował się na tym, jak oddziałuję swoim ciężarem ciała na Stellę, jak zachowuje się moja sylwetka, kiedy robimy przejścia, czy się pochyla odrobinę do przodu czy do tyłu. Koń był wyszkolony, więc nie pracowaliśmy nad elementami, tylko nad komunikacją. Poza tym wsparcie Richarda w Normandii też bardzo dużo mi dało. Dla niego takie zawody to chleb powszedni, a dla mnie to był wielki debiut.

[...]

Pamiętam, że na Torwarze podczas ostatniej  Cavaliady zgasło światło w trakcie przejazdu Dominiki Kraśko-Białek. I chyba dopiero ta ciemność szarpnęła publicznością, że było wiadomo, że przeżywa jakieś emocje.
Taka przerwa jest na pewno dekoncentrująca dla zawodnika i konia. Dobrą, profesjonalną parę można poznać też po tym, że potrafi zapanować nad emocjami w takiej sytuacji. W Normandii padał deszcz podczas mojego przejazdu. Arena była ogromna, robiła wrażenie. Całe szczęście, że nie rozglądałam się dookoła. Zrobiłam to dopiero po przejeździe. Przeraziła mnie bijąca brawo publiczność. I dopiero w stajni zauważyłam, że frak miałam cały przemoczony. Wielu zawodnikom podczas przejazdów towarzyszy ogromne skupienie. Dla obserwatorów to nie jest ekscytujące. Myślę, że zawsze inaczej kibice sportowi będą przeżywać wystąpienia jeźdźców, a inaczej, np. siatkarzy, którzy od wczoraj są mistrzami świata.

[...]

Jaki był Twój dom rodzinny?
Średnio go pamiętam. Od 12 roku życia mieszkałyśmy same. Rodzice rozwiedli się. Mama wyjechała do Warszawy, a ojciec został w Lublinie. Całe życie w zasadzie spędziłyśmy we dwie, musiałyśmy sobie jakoś radzić i Bogu dzięki, że miałyśmy konie. To one nas w pewien sposób wychowywały czy chroniły przed różnymi głupotami.

Jesteś za to wdzięczna losowi?
Myślę, że to jest najlepsze, co mogło się nam przydarzyć, choć może to dziwnie brzmi… Dzięki temu miałyśmy łatwiejszy start w życiu. Na pewno takie warunki ukształtowały i wzmocniły nasz charakter. Nie oczekuje się od nikogo pomocy, tylko się wie, że jeśli coś chce się osiągnąć, trzeba własną pracą na to zasłużyć.

Od dziecka nie miałaś złudzeń. Nie jest to smutne?
Nigdy tak tego nie odbierałam. Co w tym może być smutnego?

Nie brakowało Ci rodzinnego ciepła i wsparcia?
Mama przyjeżdżała do nas na weekend. Może gdybyśmy nie były we dwie z siostrą, byłoby to smutną historią.

Czyli mama odwiedzała Was w weekend, a od poniedziałku do piątku małe dziewczynki były, jak Kevin, same w domu? Jak to przeszło w tym kraju?
Właśnie też się nad tym zastanawiam, ale tak właśnie było. Miałyśmy zostawione pieniądze na tydzień i musiałyśmy tym rozporządzać. Same gotowałyśmy, czasami jadałyśmy u taty. Chodziłyśmy do szkoły i szkółki jeździeckiej, do której miałyśmy 10 minut spacerem. Mama dzwoniła, tata czasem sprawdzał, jak sobie radzimy. Przynajmniej pozornie sprawowali nad nami kontrolę, było to ryzykowne, ale powiodło się.

To nawet nie musiałyście się bawić w dom, bo to było wasze życie na co dzień.
Tak, przez to byłyśmy trochę opóźnione w relacjach z rówieśnikami. Ludzie zaczęli chodzić na imprezy, jeździć na wycieczki, a my siedziałyśmy w stajni. Dopiero w liceum byłam na pierwszej klasowej wycieczce! Ale nawet sekundy takiej młodości nie żałuję.

Zapraszamy do lektury pażdziernikowego wydania Świata Koni.