Pomaga wsiąść do koniowozu, podaje rękę, jak gentleman.
Mijamy stanowiska dla koni. Żartuje, że tu jeżdżą jego więźniowie.
Jednak w jego niskim głosie nie ma fałszywego tonu.
Dobro koni jest dla niego ważniejsze od pucharów, które można zamknąć w gablocie. Podkreśla, że od nich, a zwłaszcza od młodych wierzchowców, uczy się najwięcej.
Ma dystans do tego, jakie robi na innych wrażenie, a zazwyczaj jest to samo – milczący, niedostępny, szorstki gość. W dzieciństwie brakowało mu pewności siebie. Ze strachem wchodził do klasy spóźniony na lekcję i przemykał przed wielkim dla dziecka audytorium.
Dziś, startując na parkurze przed ogromną publicznością, myśli tylko o tym, żeby zrobić swoją robotę dobrze.
Ostatnio coś zmieniło się w jego życiu.
Dobrze mi z tym, że złagodniałem – przyznaje.

Zapraszamy na Najkrótszy Duży Wywiad z Łukaszem Appelem.

 

Przypominamy wywiad z Łukaszem, który ukazał się na łamach naszego miesięcznika w sierpniu 2015 roku.

 

Mówi się o twojej technice jazdy, że jest bardzo precyzyjna. Na tle pozostałych zawodników wydajesz się stać nieco w cieniu, ze względu na swój charakter, ale jesteś coraz częściej nagradzany za pracę z końmi. Jak zapracowałeś na taką opinię?

Łukasz Appel: Jeśli chodzi o styl jazdy, to na pewno wziął się on stąd, że życie pozwoliło mi podpatrywać różnych jeźdźców za granicą, u nich w stajniach. Mimo że nigdy nie trenowałem u żadnej sportowej sławy, mogłem czerpać wiedzę z różnych stajni w Austrii, Anglii i Niemczech. To na pewno mi pomogło poszerzyć horyzonty, dlatego że za granicą system pracy z końmi jest inny niż u nas. Te różnice są być może niewielkie, ale w ogólnym rozrachunku znaczące. Kiedyś jeździłem z mocniejszą ręką, myślę, że wtedy utrudniałem sobie to jeździectwo. Najwięcej nauczyły mnie młode konie, z którymi pracuję od jakichś pięciu lat. Teraz jeżdżę bardziej zrozumiale dla konia i bazuję na prostszych rzeczach. Zrozumiałem, że nie muszę być aż tak wymagający podczas treningów.
A charakter? Najważniejsze osoby wiedzą, jaki jestem i to mi wystarczy.

 

Dowodem na Twoją efektywność w pracy z końmi był występ w Magna Racino podczas CSIO 3*. Zająłeś dwa pierwsze miejsca w kategorii koni sześcioletnich. Czy chociaż pochwaliłeś samego siebie za to?
Nie, bardziej pochwaliłem konie i byłem zadowolony, że nasza praca nie idzie na marne. Udało mi się dobrze nakierować konie na środek przeszkód, resztę zrobiły same. Poza tym, do tych dwóch pierwszych miejsc dołożyła się pozytywna współpraca z właścicielami koni i wsparcie mojego zespołu.

 


Fot. Anna Pawlak / Świat Koni

 

Wspomniałeś, że bazujesz na prostszych rzeczach w pracy z końmi. Co masz na myśli?
Za każdym razem, kiedy podejmuję się pracy z młodym koniem, wychodzę z jednego założenia – chcę go zrozumieć. Co nie oznacza, że czasami złość mnie potrafi ponieść i przemusztruję konia. Z tym że i tak potem dociera do mnie, że to nie daje efektu. W złości człowiek popełnia błędy i mam do nich zdrowy dystans, wiem, że jak każdy mam do nich prawo i na nich najlepiej się człowiek uczy.

 

Który błąd w życiu nauczył Cię najwięcej?
Błędem na pewno było zrobienie prawa jazdy na motor i rozbicie się. Fartem przeżyłem. Wracałem od znajomego, wyjeżdżałem z zakrętu, pod słońce, nie widziałem samochodu nadjeżdżającego z naprzeciwka. Kierowca miał włączony migacz w prawo, a skręcił w lewo. Miałem wyrwane nadgarstki, pęknięty obojczyk. Straciłem na chwilę przytomność. Pamiętam, że jak się ocknąłem, byłem wściekły, że straciłem motor, a nie myślałem o tym, że jestem wdzięczny, że nie straciłem życia. Teraz jestem już ostrożniejszym facetem i myślę trochę do przodu.

 

A gdybyś miał poważny wypadek z koniem, powiedziałbyś, że błędem było nauczenie się jazdy konnej?
No, niby nie… ale jaki by to nie był wypadek z koniem, nigdy bym tak nie powiedział.

 


Fot. Anna Pawlak / Świat Koni

 

Wiesz, że w Polsce jest 181 osób z Twoim nazwiskiem?
Tak dużo?

 

W skali kraju to chyba nie tak dużo. Lubisz czuć się oryginalny, wyjątkowy?
Nie, nie lubię wyróżniać się z tłumu.

 

Appel wskazuje na niemieckie korzenie. Znasz historię swojej rodziny?
Kiedyś to sprawdzałem, ale pamiętam tyle, że w którymś pokoleniu wstecz mieliśmy niemieckich przodków.

 

Jak się czujesz za granicą, np. w Niemczech?
Lepiej niż w Polsce, ale chyba nie chodzi o przodka… Do zagranicy przekonują mnie ludzie, których mentalność jest inna niż nasza, którzy potrafią się uśmiechać. U nas czuć wyraźniej zapach rywalizacji. Tu wyraźniej widać wrogów.

 

Jak doszło do pierwszego poważnego wyjazdu, do Austrii?
Skończyłem szkołę zawodową i chciałem jechać do innego kraju nauczyć się czegoś więcej.
Miałem 18 lat i czułem się trochę przerażony. Przeszedłem dwutygodniowy aklimatyzacyjny okres w stajni u Witolda Niemojewskiego i wylądowałem w Austrii w stajni Puchnera (Stall Puchner), ale wcześniej na lotnisku o czwartej rano. Nie umiałem nic powiedzieć, nikogo nie znałem, ale szybko nauczyłem się jakoś porozumiewać. Jeździłem dziennie ok. 20 koni od siódmej rano. Spędziłem tam jakieś cztery miesiące. Niestety pojawiły się konflikty dotyczące rozliczeń. Wróciłem do Polski i dalej próbowałem jeździć. I znów mnie rzuciło za granicę, kiedy poczułem, że tu się niewiele dzieje. Aż dostałem od dobrej znajomej telefon z Anglii. Pojechałem tam na współpracę. W Anglii jeździ się raczej na wesoło, nikomu tam nie przeszkadza, że koń czasami chodzi z głową w chmurach.

 


Fot. Anna Pawlak / Świat Koni

 

Czego brakowało Ci najbardziej?
Zawsze najbardziej brakowało mi dobrego trenera, który byłby mentorem. Teraz też jestem sam i wiem, że mimo że wygląda to nieźle, co robię, to jednak popełniam sporo błędów i mogłoby być jeszcze lepiej. Może w tym roku to się zmieni.

 

Będziesz miał trenera?
Nie na stałe, ale takiego, który będzie do mnie dojeżdżał. I może będzie to Thomas Frumann.
Poznaliśmy się kilka lat temu na zawodach i złapaliśmy wspólny kontakt.

 

Jesteś podekscytowany?
Nie myślę o tym, za dużo jest spraw bieżących do uporządkowania. Zobaczymy, jak będzie po pierwszym treningu, czy będziemy się dogadywać, czy będziemy zgodni co do metod treningowych. Taka praca to przecież tworzenie zespołu, a nie podporządkowanie się drugiej stronie. Na pewno obecność Thomasa daje dużo pewności siebie, jego ogromne doświadczenie daje wsparcie. Thomas wygrywa właściwie wszystko.

 

Przy takim wsparciu i talencie, który masz, może się okazać, że zaraz wystrzelisz przed szereg i staniesz się numerem jeden. Bierzesz to pod uwagę?
Nie myślę o tym. Bardziej mi zależy na zdrowiu koni i wolałbym mieć zawsze poczucie, że wykonałem z nimi taką pracę, że mogę spojrzeć sobie z czystym sumieniem w oczy. Oczywiście świetnie, jeśli można robić wyniki, ale za tym stoi cała masa innych obowiązków, jest długa „check-lista”, której nie chciałbym zawalić. Poza tym bycie numerem dwa i trzy wcale nie jest gorsze.

 

Od pewnego czasu trwa Twoja dobra passa. Coraz więcej się o Tobie mówi. Co za tym stoi?
Ciężka praca, moja, koni i oczywiście całego zespołu, w którego skład wchodzą: Joanna Wiatrak, Aleksandra Duło i Kamila Hadera.
Mam teraz dobre, stabilne wsparcie sponsorów, a w zasadzie partnerów, Wandy Schmidt, Doroty Zieniewicz i Jana van Hamonda.
Mogę skoncentrować się na samej pracy z końmi. To jest dla zawodnika komfortowa sytuacja. Oprócz tego pojawił się ktoś ważny dla mnie w moim życiu prywatnym.

 

Miłość? Gratuluję!
To na razie początek znajomości, ale za to bardzo dobry. Wychodzi na to, że jak człowiek sobie zrobi porządek w życiu prywatnym i ktoś je dodatkowo wypełni dobrą energią, to ma to pozytywny wpływ na życie zawodowe.

 

Jakimi końmi obecnie dysponujesz?
Koni mam sporo i cały czas są na bieżąco dostarczane w trening z Holandii od Jana van Hamonda i Wandy Schmidt (partnerzy zawodnika – przyp. red.). Mam sześć koni od Doroty Zieniewicz, która sprawdza się w roli menedżera i mentora, który każdy pożar w ekipie potrafi ugasić. Dołączył do nas hodowca Edmund Lazarewicz z jednym koniem. Wsparcie sponsorskie mamy od Końskiego Świata (sklep – przyp. red.) A konie? Staram się ich nie faworyzować, bo każdy jest inny i ciekawy we współpracy. Każdy stawia mi inne wyzwanie.

 


Fot. Anna Pawlak / Świat Koni

 

Co to znaczy, że jesteś specyficznym facetem?
Mało mówię, chyba zauważyłaś ile pytań pomocniczych mi już dałaś, żeby skleić z tego dłuższą wypowiedź. Rzadko się uśmiecham, robię swoją robotę i każdy, kto mnie nie zna, myśli o mnie: ten naburmuszony buc. A żeby było jasne, nie utożsamiam się z nim. Nie zdarza mi się poświęcać uwagi na rzeczy, które za wiele nie wnoszą w moje życie. Myślę, że pod tym względem jestem bardzo podobny do rodziców, którzy ciężko pracowali i może czasami im nie starczało siły, żeby uśmiechnąć się do każdego, z każdym zamienić kilka słów.

 

W jaki sposób specyficzny facet okazuje uczucia?
Jak już je okazuję, to bardzo mocno. Jeśli kocham, to na 100%. I chyba oczy mi się świecą (śmiech).

 

Powiedz kilka słów o swoich rodzicach.
Hm, mama jest spokojna, miła i grzeczna… Czasami jest za bardzo uczuciowa, za bardzo przejmuje się. Mam 33 lata już, a ona czasami zadzwoni, żeby mnie przed czymś ostrzec, bo miała zły sen. A ojciec to typ twardziela; był górnikiem, teraz jest na emeryturze. Jest bardzo aktywny. Nie usiedzi w jednym miejscu, musi sobie jakąś robotę znaleźć. Tak jak ja, jeśli przyjeżdżam na zawody na dwie godziny, to już po południu dostaję kota.

 

A Twój brat?
On był zawsze tym synkiem do głaskania, a ja tym, co nabroił. Jeździł konno na początku i szło mu lepiej niż mnie. Byłem o to zazdrosny i kiedyś zakazałem mu z tego powodu wstępu do stajni. W końcu i tak wybrał piłkę i zdobył nawet tytuł Wicemistrza Polski w halowej piłce nożnej.

 

Można powiedzieć, że dzięki dziadkowi zainteresowałeś się końmi, prawda?
Tak. Dziadek miał konia do pracy w polu. I kiedy wyjeżdżał z nim, patrzyłem na nich przez okno i tupałem, krzyczałem, płakałem. Później mi przeszło i zacząłem jeździć w Siemianowicach (KJ Deresz – przyp. red.) w wieku 15 lat. W ciągu roku zacząłem już startować. Cały czas jednak czułem, że
nie mogę ograniczyć się tylko do Polski.

 

Co Cię kręci w ryzyku?
Nie wiem, chyba niewiadoma. Zawsze miałem głupie pomysły. Kiedy jeździłem w Warce, wymyśliłem sobie, że popracuję nad kondycją konia, wzmocnię mu mięśnie zadu i przypiąłem się do niego nartami. Użyłem do tego lonży. Taki bystry byłem, że przywiązałem się tak, że nie mogłem się bezpiecznie w każdej chwili odpiąć. Jechałem sobie elegancko stępem po śniegu. Nagle trafiliśmy na fragment brukowej drogi, zupełnie nieośnieżonej. Jak te narty zaszurały… jak ten koń wyrwał ze mną w pola na 100 hektarów, to chłopaki ze stajni za głowę się złapali. Zrobiłem jedną rundę po łące w krzakach i zgubiłem nartę. Druga narta wypięła mi się w tym samym miejscu podczas drugiego okrążenia. Poleciałem na twarz. Nie mogłem zatrzymać konia. Miałem już w myślach czarny scenariusz i wydawało mi się, że tego już nie przeżyję. Wreszcie koń przestał uciekać, a mnie odcięli od niej koledzy. Teraz miałbym ochotę wypróbować base jumpingu z jakiegoś urwiska górskiego.

 

Czy jest jakiś koń, którego sprzedałeś, za którym choć odrobinę tęsknisz?
Jest, jeździ teraz na nim Wojciech Wojcianiec.
Koń nazywał się Encore Nabab OH, a teraz Naccord Melloni. Wygrali niedawno w Lesznie finał 6-latków. Kiedy go zajeżdżałem, miałem z nim dużo problemów, potrafił wywieźć mnie z placu nawet. Kiedyś wziął wędzidło na zęby i przeskoczył ze mną przez ogrodzenie. To jest koń o niesamowitej mocy, ma wszystkie predyspozycje do tego, żeby być zwycięzcą. Zapadł mi w pamięci bardzo i może dlatego o nim wspominam w odpowiedzi na to pytanie.

 

Teraz stacjonujesz w Kielcach u Andrzeja Okły…
Tak i trenuję jego syna, Krzyśka. Dojeżdżam też na treningi do Klaudii Siarkiewicz. Krzysiek jest utalentowanym chłopakiem, który chętnie pracuje, więc dobrze się z nim dogaduję. To sprawia też, że łatwiej mi być trenerem dla kogoś. Sam uważam, że nie mam aż takiej wiedzy, żeby się nim mianować. Jednak są tacy, którym zależy na treningach właśnie ze mną. Klaudia bardzo długo mnie namawiała na współpracę. Kiedy przychodzi jakiś poważniejszy konkurs, stresuję się za swoich podopiecznych, nawet bardziej niż oni. Taki tatuś ze mnie trochę wychodzi.

 

Krzysztof Okła niedawno zdobył tytuł Mistrza Polski w kategorii młodzieżowców podczas zawodów w Warce. To chyba najlepsza nagroda dla trenera.
Zdecydowanie tak. Ten mistrzowski tytuł był celem naszej współpracy. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony i dumny z Krzyśka. Medal jest również zasługą ojca Krzyśka, który jest dla nas jak guru i pomaga w bardzo wielu sprawach. Nie myślę o sobie, jak o spełnionym trenerze, bo w ogóle słowo „trener” jeszcze tak do mnie nie pasuje.
Nie mam wielu uczniów, dzielę czas na swoje konie, swoje treningi i dwoje podopiecznych.
Po prostu Krzyśkowi pomagałem najlepiej jak umiałem. Na pewno będziemy kontynuować współpracę i walczyć o miejsce w pierwszej dziesiątce podczas najbliższych Mistrzostw Europy.

 


Fot. Anna Pawlak / Świat Koni

 

Przy Twoim nazwisku wciąż widać skrót BPK, czyli brak przynależności klubowej. Czy dla zawodnika to problem?
Bycie w klubie jest jednoznaczne z obopólną zależnością i oczekiwaniami. Jeśli klub daje tylko nazwę, uważam, że jest zbędny. Poza tym dochodzi presja. Prezes klubu może inaczej zareagować na dwie zrzutki podczas trudnego przejazdu niż świadomy trudności jeździec. Z drugiej strony, jeździ się tak samo będąc w klubie lub nie będąc w nim. Powtórzę się, dla mnie najważniejsze jest, jakie warunki zostaną zapewnione koniom i nie chciałbym już więcej być oszukany.

 

Kiedy najdotkliwiej zostałeś oszukany?
W Anglii. Podczas pewnych zawodów, kiedy to piąty raz z rzędu wygrałem konkurs Grand Prix, jeden z członków tamtejszego związku jeździeckiego zaproponował mi reprezentowanie Wielkiej Brytanii. Byłem wtedy młodym jeźdźcem. Niestety mój nienormalny pracodawca trzy najlepsze konie, z którymi pracowałem, przekazał bez słowa innemu jeźdźcowi. Wróciłem do stajni w nocy, zobaczyłem, że nie ma koni. W pierwszej chwili myślałem, że ktoś je zostawił na padoku, ale tam też ich nie było. Facet tłumaczył się tym, że były na niego naciski, że nie może tak być, żeby dobrzy jeźdźcy z Anglii nie mieli koni, a jakiś Polaczek żeby miał aż trzy i wygrywał wszystko. Gdyby to się nie wydarzyło, zostałbym już tam. Wszyscy śmiali się na początku, że dostałem najgorsze konie, ale po treningach przebiły te rzekomo najlepsze.

 

Jak wyglądała wasza konfrontacja w nocy?
Kiedy powiedział, co się stało, rzuciłem mu tylko, że wracam do Polski. Próbował mnie zatrzymać, proponował większe pieniądze, pojechał za mną swoim autem na lotnisko. Ale nie było mowy, żebym został. Dużo potrafię wytrzymać, ale jeśli ktoś tak mnie potraktuje, nie daję mu szansy. Wtedy żałowałem najbardziej, że nie jestem milionerem.

 

Jak to się stało, że się nie poddałeś?
Ja się poddaję tylko na pięć minut.

 

A kochasz na dłużej?
Na zawsze. W życiu byłem zakochany tylko dwa razy i każde rozstanie bardzo było dla mnie trudne. Z jednej z tych historii wiem już na pewno, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

 

Tak, ale to trzeba na własnej skórze się przekonać.
No widzisz, znowu wracamy do tego, że warto popełniać błędy, bo na nich się człowiek uczy.

 

Chcesz dalej popełniać błędy?
Trudno powiedzieć, że chciałbym. Jeśli dzięki nim miałbym być szczęśliwszy, to tak.

 

Na początku sierpnia odbędą się kwalifikacje olimpijskie. Przygotowujesz się do tego?
Teraz już obieram sobie inne cele, bo odszedł ode mnie najlepszy koń i nie dysponuję takim, który byłby gotowy wziąć udział w takim zadaniu. Razem z właścicielami stajni podjęliśmy decyzję o sprzedaży Zarco. Tak będzie lepiej.

 

Czy nie czujesz się znów zostawiony na lodzie?
Wiadomo, że chciałbym startować w wysokich zawodach, ale trzeba myśleć szerzej niż tylko o startach, które zaspokoją moją ambicję.
Wiem, że takie działanie w przyszłości przyniesie mi efekt. Poza tym, w stawce naszych koni są już takie, które za pół roku, tak się to zapowiada, będą chodzić wysokie konkursy.

 

Słyszałam, że chciałbyś mieć własną stajnię.
To moje marzenie. Jeszcze się nie rozglądałem, ale wiem, jak miałaby wyglądać. Będzie na 40 koni z dobudowaną halą 65 m x 35 m, plac obok, stodoła na ciężarówkę, solarium, padoki przy stajni.

 

Trzymamy kciuki za ten projekt i dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała - Kalina Gierblińska

Fot. Anna Pawlak / Świat Koni