O powodach dlaczego tak się stało rozmawialiśmy z właścicielem stajni i koni oraz prezesem nieistniejącego już klubu z Łodzi, panem Dariuszem Michalakiem:

W tej sytuacji zasadnym jest chyba postawienie, przynajmniej na początek naszej rozmowy, podstawowego pytania: dlaczego?
Tak, z pewnością jest to najprostsze pytanie jakie się nasuwa. Odpowiedź już taka prosta nie jest. By dojść do tła sprawy trzeba cofnąć się do września ubiegłego roku, kiedy rozstaliśmy się po 6. latach współpracy z zawodniczką reprezentującą barwy KJ Vertus. Nie chcę teraz roztrząsać faktu samego rozstania, bo nie o to przecież chodzi. To normalny układ w klubach sportowych, że zawodnicy reprezentują ich barwy, a któregoś dnia odchodzą. Z tych czy innych powodów. W jeździectwie polskim sprawy zmiany barw klubowych regulowane są przez przepisy stworzone przez Polski Związek Jeździecki. Mówię dokładnie o Regulaminie Zmiany Barw Klubowych PZJ. Tam bodajże w § 8 zapisano, że w przypadku zmiany barw klubowych zawodnik winien rozliczyć się z dotychczasowym klubem i wpłacić do jego kasy ekwiwalent. W bodaj § 11 napisano, że zawodnik, który nie dokona takiego rozliczenia ze stosownymi zastrzeżeniami, nie może uczestniczyć w rywalizacji sportowej. W załączniku regulaminu o jakim mówię, biorąc pod uwagę klasę do jakiej doprowadziliśmy zawodniczkę i czas współpracy, w tabeli załącznika określono wielkość takiego ekwiwalentu na 14 000 zł. Oczywiście, w sytuacji kiedy dotychczasowy klub nie zgłasza w określonym terminie zastrzeżeń z tego tytułu, to zawodnik ma wolną rękę w wyborze swojej dalszej drogi. Jednak ja w odpowiednim terminie wraziłem swoje stanowisko oczekując od amazonki stosownej rekompensaty. Niestety, w żaden sposób PZJ nie ustosunkował się do tego faktu. Po jakiś naciskach ze strony prawnika reprezentującego Ewę Mazurowską lub inne osoby, PZJ wydał jej licencję i zgodę na starty. Powiem szczerze, że czuję się paskudnie. Nie chodzi mi tyle o finansowe gratyfikacje za 6 lat współpracy i finansowania rozwoju zawodniczki, a bardziej o swojego rodzaju satysfakcję, że ktoś docenia ten fakt. Myślę, że tak naprawdę coś się nam za to należy. Zresztą odnoszę wrażenie, że tak naprawdę to mogłaby być czy nawet powinna być to sprawa między mną a jej nowym pracodawcą. Zresztą mówiąc na marginesie kwota wynikająca z regulaminu PZJ jest dosyć śmieszna w zestawieniu z faktycznymi kosztami ponoszonymi przez nas tylko na szkolenie amazonki przez 6 lat współpracy. Pomijam tutaj koszty utrzymania koni, zawodniczki, luzaków i wyjazdów na zawody. Powtórzę raz jeszcze koszty związane ze szkoleniem Ewy Mazurowskiej przez 6 lat były wielokrotnie wyższe niż wysokość ekwiwalentu zgodnego z regulacjami PZJ. Tymczasem PZJ zagrał mi na nosie wydając amazonce bezpłatną licencję jako osobie niezrzeszonej i uzasadniając swoją decyzje faktem, że klub nie spełnił w 2013 roku warunków wymaganych ustawą o sporcie kwalifikowanym.

Czy zarzut ten jest zasadny?
Tak, nie mam zamiaru tego ukrywać. Daliśmy tutaj jak to się mówi „ciała”. Jednakże to tylko cześć prawdy. Do końca 2012 roku działaliśmy zgodnie z obowiązującymi wymogami. Ustawa zaczęła obowiązywać od początku ubiegłego roku co nam całkowicie uciekło. Nasza wina i nie zamierzam nią nikogo obarczać. Jednak kiedy na początku 2013 roku wnosiłem niemałe opłaty do PZJ nikt mnie nie poinformował, że nie mogę dokonać tych wpłat, bo w myśl nowej ustawy o sporcie kwalifikowanym KJ Vertus przestał być klubem. Nikt w PZJ nie widział problemu, nie przysłał pisma by przekształcić klub lub nie odesłał pieniędzy na konto do czasu wyjaśnienia sprawy. Pieniądze zostały przyjęte i odpowiednie licencje dla klubu, koni i zawodników wydane. Ewa Mazurowska przez cały czas do września startowała w barwach klubu, który nie miał prawa być klubem. Liczono jej punkty rankingowe, powołano ją do Kadry Narodowej, startowała w drużynie narodowej. Nikomu nie przeszkadzała zła forma działania klubu. Kiedy po naszym rozstaniu powstał problem, to PZJ za nic mając własne regulacje dał amazonce wszystko co chciała a klub łożący na jej wykształcenie i rozwój jeździecki naprawdę niemałe środki został kopnięty w cztery litery.

To jakie Pan widzi wyjście z tej niecodziennej sytuacji?
Skoro w 2013 roku, przyznaję z naszej winy, nie byliśmy klubem jeździeckim, i PZJ stwierdził ten fakt, to powinien cofnąć chyba decyzję o przyznaniu wszelkich licencji, zwrócić nam na konto wpłacone i nieprawnie przyjęte pieniądze oraz anulować wszystkie punkty rankingowe amazonki, która zdobyła je startując w barwach nielegalnego klubu a nie powinna startować. To wydaje się logiczne. Tymczasem sankcje spadły wyłącznie na nas. W związku z tym postanowiłem, że nie będę przekształcał klubu by podjąć działania jak w poprzednich 6 latach. Klub Jeździecki Vertus po prostu przestanie istnieć.

Przyznam, że jestem zaskoczony tym faktem. Czy oznacza to, że zawodnicy startujący na koniach stojących w wygodnych boksach stajni na ulicy Liściastej w Łodzi znikną z hipodromów?
Nie. Oznacza to tylko,że nie będzie klubu. Uważam, że nie ma sensu łożyć finansów na tak źle działającą i zarządzaną organizację jak PZJ. Zawodnik z którym podjęliśmy współpracę będzie startował jako niezrzeszony, konie będą zarejestrowane jako moja własność. Teraz będziemy działać i funkcjonować w takiej formie.  Z pewnością PZJ nie może liczyć na moją pomoc przy wyjazdach kadrowych czy tego typu historiach. Już nie. Na moje cztery pisma w przedmiotowej sprawie nie dostałem żadnej odpowiedzi. Powtarzam, żadnej. Czy to jest eleganckie postępowanie? Czy tak wygląda uczciwe traktowanie klubu płacącego przez tyle lat spore opłaty na rzecz PZJ? Dowiedziałem się jedynie, że w 2013 roku klub nie był klubem i w związku z tym jego zawodniczka może wszystko. A dlaczego w PZJ zniknęło wcześniejsze 5 lat, kiedy klub działał zgodnie z wszelkimi wymogami prawnymi? Dla kogoś na ulicy Lektykarskiej jest to nic nie znaczące, ot takie nic. Czy ta osoba wie ile to trudu i wyrzeczeń potrzeba by zbudować taki ośrodek. Ile kosztuje finansowanie sportu na takim poziomie? Wydaje mi się, że nie bardzo.


Widzę, że dominuje u Pana uczucie rozżalenia. Może jednak jak ono minie podejmie Pan walkę i reaktywuje Klub jeździecki Vertus?
To prawda czuję duży żal do PZJ, który za nic ma moje dotychczasowe zaangażowanie i finansowanie tej organizacji. Podjęcie walki? Jeśli, to na pewno nie o reaktywowanie klubu. Czasem mam bardziej ochotę na wynajęcie prawnika i pozwanie przed oblicze Temidy  PZJ i wyegzekwowanie od nich nieprawnie pobranych środków wraz ze stosownymi odsetkami i kto wie czy również nie ekwiwalentu za wyszkolenie Ewy Mazurowskiej. Traktowanie przez PZJ ludzi finansujących polskie jeździectwo jest delikatnie mówiąc skandaliczne. Prawnik zatrudniony przez PZJ zamiast szukać w tej sprawie kompromisowego rozwiązania, doradza reprezentującej Ewę Mazurowską koleżance jak ma osiągnąć to co chce z pominięciem regulacji PZJ. Czy to tak powinno wyglądać? A przecież to chyba PZJ powinien być mediatorem w tej sprawie. Tymczasem zamiast tego stał się rzecznikiem jednej ze stron. Tymczasem mój błąd i nieprzekształcenie klubu staje się pretekstem, żeby mnie kopnąć w przysłowiowe cztery litery. To, że przez poprzednie 5 lat wszystko było ok, to już się nie liczyło. Proszę spojrzeć nieco wstecz, do tego co działo się na przestrzeni kilku ostatnich lat. Mamy za sobą zniesmaczonych właścicieli ośrodków jeździeckich, którzy dali sobie spokój z końmi. Kilka poważnych klubów zniknęło. Tylko, że przy takim podejściu do sprawy, jaki zaprezentował PZJ, ja osobiście się nie dziwię. Dali sobie spokój, bo nie przekładało się to w żadem sposób na oczekiwane efekty, na oczekiwaną satysfakcję. Bo o zyskach finansowych nie może być mowy.

Czy istnieje groźba, że Pan z żoną postąpicie podobnie? Wycofacie się z koni?
Trzeba zrozumieć, że wszyscy ci ludzie i my z żoną również tak naprawdę nie jesteśmy sponsorami jeździectwa. My nie dostajemy w zamian za włożone w nie środki żadnej wartości dodanej. Zwiększonej sprzedaży swojej produkcji, czy większej ilości klientów naszych firm. Oczekujemy jedynie satysfakcji i dlatego tak naprawdę wszyscy jesteśmy mecenasami jeździectwa. Z nami zresztą jest jeszcze trochę inaczej. Nie mamy za sobą rodzinnych doświadczeń końskich, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Mamy natomiast coś innego. Po pierwsze mamy pasję i miłość do koni. Wiem, że tak zwane środowisko czasem sobie z tego dworuje. Ale taka jest prawda. Konie i ich potrzeby są stawiane w naszej stajni na pierwszym miejscu. Mamy za sobą też coś co jest niezwykle istotne, czyli pomysł na konie i na sport jeździecki. Robimy to po swojemu i jak do tej pory wyniki tego naszego pomysłu były całkiem dobre. I co najważniejsze, mamy za sobą własne środki by realizować te nasze pomysły i pasję. Dlatego zamierzamy pozostać przy koniach. Jadnak pozostać realizując dalej swój na nie pomysł.

Co czeka nas wobec tego w najbliższej przyszłości?
No cóż, niedługo starty na naszych koniach rozpocznie nasz nowy zawodnik. Jest to niespecjalnie znany w Polsce Sebastian Bąk. Pracujemy razem od września ubiegłego roku. Sebastian objeżdża wszystkie konie, wytrwale pracuje i niebawem rozpocznie starty. Mam nadzieję, że uda nam się wspólnie osiągnąć uzgodnione wcześniej cele. Obserwując jego zaangażowanie i sposób pracy jestem ostrożnym optymistą w tej kwestii. Mówię to tak trochę żeby nie zapeszyć (uśmiech).  Nie chciałbym wybiegać w przyszłość i cokolwiek wróżyć z fusów. Lepiej o tym porozmawiajmy mając w ręku wyniki z zawodów gdzie Sebastian będzie startował. Mamy wspólnie spore ambicje ale i myślę, że mamy też wspólne, realne podejście do życia.  

Dziękuję za rozmowę i niecierpliwie będę czekał na pierwsze starty Sebastiana Bąka.
Ja również dziękuję za możliwość podzielenia się nurtującym mnie problemem.


W dniu jutrzejszym zapraszamy na krótką rozmowę przybliżającą sylwetkę Sebastiana Bąka. Rozmowę o jego startach na zachodzie, o tym skąd wzięły się konie w jego życiu i o tym co dalej.